Bardzo lubię moment, kiedy zmienia się narracja. Coś było, obowiązywało, ale z ważnych powodów na obecnym etapie będziemy mówić inaczej. Przez lata całe wkładano nam do głowy, że nie ma nic bardziej bałamutnego niż narodowa mitologia: zacni bohaterowie, święte symbole, patriotyczne legendy. Nowoczesny, wyzwolony człowiek – tłumaczono po dobroci – tego kompletu nie używa, a nawet się brzydzi. Mitologię trzeba kawałek po kawałku dekonstruować, czyli, tłumacząc z naukowego na polski: drwić, wyszydzać i ogólnie zabijać śmiechem. Oczywiście w trosce o nasze wyzwolenie: żeby nas te narodowe mity nie uciskały, byśmy nie żyli w kłamstwie i nie wierzyli naiwnie, że polscy ułani rzeczywiście rzucali się z szablami na czołgi, a w Smoleńsku nie było żadnego zamachu, ot, zwykły lotniczy wypadek. Poszargać świętości, odbrązowić, zdmuchnąć z głowy aureolę – to były od wieków pierwsze zadania postępowca i intelektualisty.