4 czerwca – w co trudno uwierzyć – nie było w telewizji wieczoru wyborczego: prognozy wyników, komentatorów w studiu, transmisji na żywo. Przynajmniej niczego takiego nie pamiętam. Pamiętam, że poszedłem spać.
Co nie znaczy, że nie byłem ciekaw wyników. Ciekaw byłem jak cholera. Od tygodni, ba, miesięcy, nie mówiło się o niczym innym tylko o tych wyborach. Co będzie? Cóż to będzie w Polsce po 4 czerwca? Odpowiedź prawidłowa: 5 czerwca.
Emocje sięgały zenitu. Do zwykłych stresów letniej sesji egzaminacyjnej (romantyzm u Falkiewicza, łacina u Brzuski), uczuciowych rozterek, majowej gorączki, strajku na uniwerku („Solidarność” na nowo zarejestrowana, a NZS nie!!!), doszła wcześniej nierozpoznana choroba na Polskę.