Migawki z dzieciństwa w czasie Zagłady

George J. Elbaum na spotkaniu w "Królówce", na zdjęciu na laptopie kilkuletni Jurek z mamą Pauliną, fot. Ana

George J. Elbaum urodził się w Warszawie w 1938 r. jako Jerzy Elbaum. Gdy miał 11 lat, wyjechał z matką z Polski. Kraj swoich przodków odwiedził dopiero 65 lat później. 6 czerwca 2019 r. spotkał się z młodzieżą i nauczycielami siedleckiej "Królówki".

Opowiedział im o swoim życiu, a zwłaszcza o dzieciństwie, które przypadło na czas Zagłady.
 
- Nie czuję niechęci i nie mam pretensji do nikogo, kto sam bezpośrednio nie uczestniczył w planowaniu Zagłady oraz aktywnie w nim nie uczestniczył. Wiem, że odpowiedzialni za to są naziści, partia nazistowska. Nie mam żadnych pretensji do nikogo, kto wtedy nie żył i nie miał z tym nic wspólnego. Byłem wielokrotnie w Niemczech. Studiując na MIT (Massachusetts Institute od Technology) [Studiował inżynierię lotniczą i astronautykę, specjalizował się w inżynierii jądrowej - przyp. Ana], miałem kolegów studentów z Niemiec. Do nich też oczywiście nie miałem żadnych pretensji. Ale... Mam pretensje do tych, którzy nie wycofali się, nie odstąpili od poglądów nazistów - powiedział George J. Elbaum.
 
Młodzież z "Królówki" zapytała go, czemu na spotkaniu rozmawiał z nią po angielsku.
 
- Zapomniałem większość wyrazów. Z tyłu głowy zostały mi pojedyncze słowa. Prawdopodobnie jest to kwestia psychiki. Z przeszłości zapamiętałem tylko to, co było dobre, resztę wyparłem. A z Polską i językiem polskim miałem wiele traumatycznych wspomnień. Rozumiem, co mówicie, coś kojarzę. Pamiętam: sernik, zsiadłe mleko, bar mleczny, naleśniki. Kocham Łazienki. Pamiętam też Plac Trzech Krzyży i Aleje Ujazdowskie. Zanim przyjechałem do Polski w maju 2013 r., wyobrażałem sobie, że jak już będę w Warszawie, to pójdę Alejami Ujazdowskimi, gdzie mieszkaliśmy przed wojną, do mojej szkoły - przyznał.
 

Za credo życiowe wybrał sobie: "Bez wczoraj, bez jutra".
- Ważne jest tylko to, co teraz. Tylko chwila obecna jest pewna i tylko nią warto się zajmować. Tak robię przez całe życie. Z przeszłości pamiętam tylko to, co dobre. Staram się też za dużo nie planować, co czasem doprowadza moją żonę do szału.
 
W czasie wojny byłem wychowywany jako katolik. O tym, że jestem Żydem, dowiedziałem się tuż po wojnie. Latem. Przypadkiem. Miałem wtedy 7 lat, bawiłem się z dziećmi na podwórku. Jeden z chłopców krzyknął do drugiego: "Ty parszywy Żydzie". Obruszyłem się. Powiedziałem mu: "Nie można tak mówić. Są dobrzy Żydzi i źli Żydzi, tak samo jak są dobrzy i źli Polacy". On się ze mną nie zgodził. Zaczęliśmy się kłócić, a potem bić. Wróciłem do domu. Opowiedziałem wszystko mamie, a ona uznała, że to jest dobry moment, żeby powiedzieć mi, że ja też jestem Żydem. Nie spodobało mi się to. Byłem już wtedy na tyle duży, że doskonale wiedziałem, co to oznaczało i co to oznacza. Nie chciałem nieść tego ciężaru i być stygmatyzowany.
 
A potem w powojennej Polsce zapanował komunizm i programowo ze strony państwa nie było żadnej religii, z którą trzeba się było identyfikować. W Stanach mieszkałem w takich miasteczkach, gdzie nie było Żydów. Moja mama była Żydówką, ale nie była religijna. Ja nigdy nie stałem się członkiem żadnej żydowskiej wspólnoty religijnej. Nie uczyłem się judaizmu. Ale jest taka zasada, którą nazywamy w Stanach złotą zasadą: "Traktuj ludzi tak, jak sam chciałbyś być traktowany". W jakimś sensie to była zawsze moja religia i moje credo. Byłem jej wierny przez całe życie. W związku z tym mam poczucie, że nie muszę się niczego wstydzić, bo starałem się przez całe życie trzymać się tej zasady - powiedział w Siedlcach.
 
"Migawki z dzieciństwa w czasie Zagłady" (taki jest podtytuł jego książki "Bez wczoraj, bez jutra") spisał dopiero w 2009 r. Zdecydował się to zrobić po obejrzeniu filmu dokumentalnego "Paper Clips" o amerykańskich gimnazjalistach, którzy zebrali 6 mln spinaczy z całego świata. Miały symbolizować 6 mln ofiar nazistów. Młodzież ta spotkała się również z grupą ocalałych z Holocaustu. Spotkanie to także znalazło się na tym filmie.
 
- Ich (ocalałych - przyp. Ana) bolesne wspomnienia brzmiały bardzo znajomo, ale szczera reakcja  oraz łzy dzieci i nauczycieli, którzy po raz pierwszy zetknęli się z ludzką stroną Zagłady, poruszyły mnie bardziej niż jakiekolwiek inne wcześniejsze spotkania i relacje - napisał w przedmowie do polskiego wydania swojej książki.  
 
Do Polski przyjechał dzięki uporowi i determinacji Anny Szewczyk - nauczycielki z Gimnazjum nr 3 w Świdniku. Uczniowie z tej szkoły uczestniczyli w Globalnym Szczycie w Charles Wright Academy, na którym George J. Elbaum opowiedział o sobie. Zaprosiła go wówczas do Polski. Odmówił. Niezrażona pani Anna wymieniła z nim kilka kurtuazyjnych maili, po czym wysłała mu link do książki telefonicznej Warszawy z 1939 r., w której jednym z wymienionych abonentów był ojciec pana Jerzego. 
 
Tata George'a J. Elbauma został powołany do wojska tuż po wybuchu II wojny światowej. Jego syn miał wówczas rok. Nigdy więcej się nie zobaczyli. (Ana)
 
 
Komentarze (4)

Komentarz został dodany

Twój komentarz będzie widoczny dopiero po zatwierdzeniu przez administratora

Dodanie komentarza wiąże się z akceptacją regulaminu

  • najnowsze

  • popularne

Klauzula informacyjna
Szanowny Użytkowniku

Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” zaktualizowała swoją Politykę Prywatności. Portal tygodniksiedlecki.com używa cookies (ciasteczek), aby zapewnić jak najlepszą obsługę naszej strony internetowej. Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” i jej Zaufani Partnerzy używają plików cookies, aby wyświetlać swoim użytkownikom najbardziej dopasowane do nich oferty i reklamy. Korzystanie z naszego serwisu oznacza to, że nie masz nic przeciwko otrzymywaniu wszystkich plików cookies z naszej strony internetowej, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Można zmienić ustawienia w przeglądarce tak, aby nie pobierała ona ciasteczek.