Aneta nosi w torebce gaz łzawiący i gaz pieprzowy. W ręku wciąż trzyma telefon, by móc w każdej chwili wezwać policję. Drugi telefon chowa w kieszeni spodni. Wciąż ogląda się za siebie.
fot. Janusz Mazurek
Aneta nosi w torebce gaz łzawiący i gaz pieprzowy. W ręku wciąż trzyma telefon, by móc w każdej chwili wezwać policję. Drugi telefon chowa w kieszeni spodni. Wciąż ogląda się za siebie.
Siedemnaście interwencji policji w ciągu dwóch lat. Ciągły strach o siebie i o dzieci. Awantury, znęcanie się fizyczne i psychiczne. Od dwóch lat Aneta ucieka przed mężem. Gdy w końcu gdy prokurator podejmuje decyzję o jego aresztowaniu, to po trzech miesiącach sąd zwalnia go z aresztu, zdejmując jednocześnie prokuratorski zakaz zbliżania się do Anety i jej dzieci.
Aneta mieszka w Łosicach. Wie, że wiele osób uważa ją tam za wariatkę, „bo przecież na męża donosi”. Ale wie też, że wiele kobiet w podobnej sytuacji będzie jej kibicować.
– Organy ścigania bawią się w papierkową robotę. Tłumaczą się procedurami, że działają zgodnie prawem, że inaczej nie mogą... Czy w Polsce naprawdę mamy takie prawo, które nie chroni katowanych kobiet? Chociażby „niebieska karta” zakładana rodzinom dotkniętym przemocą. Czy ma ona sens? Dzielnicowy, zamiast przyjść i przeprowadzić wywiad, jak męża nie było w domu, to tylko dzwonił i pytał, czy wszystko OK? A co ja miałam powiedzieć, jak mąż stał obok? Czy to jest normalne, że gdy mąż urządza awanturę, przyjeżdża policja i nie zabiera go, bo jest trzeźwy? A mnie pytają, czy mam dokąd pójść? – pyta Aneta. [...]
Więcej w papierowym i e-wydaniu „TS” nr 33.
najstarsze
najnowsze
popularne