Ocalałe z pożaru rzeczy trafiły do przydomowej komórki. Fot. Bono
Była sobota, 30 sierpnia. Ostatni dzień wakacji. Godzina 11. Magda jeszcze spała w swoim pokoju na poddaszu. Tomek, jej brat, zdążył zejść po schodach. – Co ten Patryk robi na górze, że tam tak strzela? – zapytał Marek, partner Anny, mamy dzieciaków.
– Patryk jeszcze śpi – odpowiedział zdziwiony Tomek. Wtedy przybiegł niespełna czteroletni Filip, wołając: – Coś się stało!
Schody na górę stały w ogniu. Huk pękającego i strzelającego eternitu na dachu był przerażający. A na poddaszu jeszcze spali szesnastoletnia Magda i jej brat - trzynastoletni Patryk. Chłopak wyskoczył z okna. Magda początkowo bała się to zrobić.
MOGŁO MNIE JUŻ NIE BYĆ
To stary kolejowy dom. Z peronu stacji Mińsk Anielina słychać głosy bawiących się na podwórku bliźniaków, Filipa i Mateusza. Siedzimy z Magdą na stacji. – Mogło mnie już nie być – mówi dziewczyna. – Spałam. Głowę miałam przykrytą kołdrą. Nie czułam dymu. Nagle usłyszałam krzyki. Dym gryzł w oczy i parzył.
Kiedy Patryk się obudził, też czuł, że coś go dusi. Myślał, że to Tomek się wygłupia i przydusza go. – Wyskoczył przez okno. Tamtędy – Magda wskazuje ręką na dwie dziury pozostałe po oknach. – Ja się bałam skakać. Zaczęłam się jakoś spuszczać na rękach, żeby było bliżej ziemi, i dopiero wtedy skoczyłam. Złapał mnie jakiś pan. Przejeżdżał samochodem. Zobaczył pożar.
Karetka zabrała szesnastolatkę do szpitala. Była poparzona. [...]
Więcej w papierowym i e-wydaniu „TS” nr 40.
Zostało Ci do przeczytania 83% artykułu
Aby przeczytać całość kup e-wydanie nr 40/2014:
najstarsze
najnowsze
popularne