Kobiety od dzieciństwa marzą o dniu swojego ślubu. A tego dnia bardzo ważna jest dla nich najpiękniejsza na świecie suknia ślubna. Są tacy, którzy ten moment potrafią sprytnie wykorzystać...
fot. J. Mazurek
Kobiety od dzieciństwa marzą o dniu swojego ślubu. A tego dnia bardzo ważna jest dla nich najpiękniejsza na świecie suknia ślubna. Są tacy, którzy ten moment potrafią sprytnie wykorzystać...
Klaudia, Beata, Ewa i Jolanta wspominają swój ślub z nostalgią. Gdy jednak słyszą słowa „suknia ślubna”, czar pryska, a przypomina się koszmar. Wszystkie kupiły suknie w siedleckim salonie, który należał do Anny Jarząb. A potem, za namową właścicielki salonu, zaraz po ślubie zostawiały swoje suknie w komisie, w tym samym salonie. Dziewczyny czują się oszukane, bo nie otrzymały do tej pory ani pieniędzy, ani sukni. Chodzi o kwoty od 1000 do ponad 2000 zł. Niektóre z tych dziewczyn skierowały sprawę do sądu. Wygrały. Pieniędzy nie mogą odzyskać do dzisiaj... Dlaczego?
WABIENIE NA KOMIS
Klaudia suknię zamówiła pół roku przed planowanym ślubem.
– Wszystko było w jak najlepszym porządku. Profesjonalna obsługa, natychmiastowe poprawki. Można powiedzieć, że właścicielka Anna Jarząb była nad wyraz miła. Byłam bardzo zadowolona z sukni. Anna Jarząb powiedziała mi, że suknia jest tak piękna, że na pewno natychmiast sprzeda się po ślubie i żebym po weselu jak najszybciej przyniosła ją do komisu – opowiada Klaudia.
Klaudia tak zrobiła. Beata postąpiła identycznie. Ewa również. Żadna z nich do dziś nie otrzymała ani pieniędzy, ani sukni.
– Czekałam cierpliwie, aż suknia się sprzeda. Anna Jarząb miała do mnie dzwonić. Telefon milczał kilka miesięcy. Zaczęłam upominać się o pieniądze albo o zwrot sukni. Anna Jarząb obiecywała, że niedługo zrobi przelew, potem tłumaczyła, że ma kłopoty osobiste, później, że przenosi firmę w inne miejsce i zmienia numery kont, a ja muszę czekać, aż ona to wszystko pozałatwia. Mijały miesiące. Zaczęłam więc odwiedzać Annę Jarząb w salonie na rogu ul. Piłsudskiego i ul.10 Lutego. Unikała mnie. Nie odbierała telefonów. W końcu spotkałam ją w salonie. Stwierdziła, że „suknia prawie się sprzedała”, bo jest na nią chętna dziewczyna, ale ta dziewczyna jest w ciąży i suknia jest u krawcowej w przeróbkach. Krawcowa miała niby sprawdzić, czy da się suknię przerobić dla ciężarnej i wtedy ta dziewczyna ma zdecydować się na zakup, a ja mam otrzymać pieniądze. – wspomina Klaudia – Tak się nie stało. Przy kolejnej wizycie w salonie wymusiłam na Annie Jarząb, by napisała mi oświadczenie, że zwróci pieniądze. I co tego? Do tej pory nie zobaczyłam ani grosza, choć pismo zawierające zobowiązanie do zwrotu pieniędzy otrzymałam we wrześniu – opowiada Klaudia.(...)
Więcej w papierowym i e-wydaniu "TS" (nr 50)
najstarsze
najnowsze
popularne