Nie nasze zmartwienie
Artykuł drugiej potrzeby
Więc to już? Po zimie? Od listopada były choć ze trzy dni ze śniegiem? Nie zauważyłem. Szczerze mówiąc, nawet opon na zimowe nie opłacało się zmieniać. A doroczne, obrzędowe skrobanie samochodowych szyb, było? Może raz albo dwa. Na to pierwsze, w listopadzie, nie byłem nawet przygotowany. – Człowiek, który ma pieniądze, zawsze lepiej sobie poradzi od tego, który ich nie ma – powiedział pomocny Jacek, zdrapując szron z szyby kartą kredytową. I to była chyba jedyna automobilowa fatyga tej zimy.
Nie to, co kiedyś... kiedyś to ho, ho, ho! – uwielbiam tę tonację starego dziada urągającą marnej współczesności – kiedyś to były zimy! „Śnieg na ziemi wysszej łokcia leżał, a po rzekach wóz najcięższy zbieżał” – widział i opisywał Jan Kochanowski. Opiewany przez poetę „wóz najcięższy” to oczywiście suv z napędem 4x4 (kamera cofania, podgrzewane fotele w standardzie).
Większych wozów się teraz nie spotyka. Nie spotyka się też śniegu „wysszej łokcia”. Zresztą nie wiadomo, co poeta miał na myśli. Wyżej łokcia, kiedy się stoi, co oznaczałoby legendarne śniegi po pas? Czy na łokieć ponad ziemię, czyli tak do połowy łydki? Nie rozstrzygając, o co chodziło mistrzowi z Czarnolasu – nic podobnego w ostatnich miesiącach nie miało miejsca. Śniegu było akurat tyle, co w katastroficznych relacjach ze wschodnich wybrzeży USA. Diabelskie mrozy i zawieje zsunęły się z Arktyki na Amerykę Północną, a nie na nas. Mieliśmy szczęście przynajmniej tym razem.
Zostało Ci do przeczytania 57% artykułu
Aby przeczytać całość kup e-wydanie nr 13/2015: