Podobno zatrzaśnięte drzwi w karawanie, które opóźniają odprawienie pogrzebu, to wcale nie tak rzadki przypadek. Ale duchowny, który z tego powodu... opuszcza cmentarz, jest już raczej wyjątkiem.
fot. freeimages.com
Podobno zatrzaśnięte drzwi w karawanie, które opóźniają odprawienie pogrzebu, to wcale nie tak rzadki przypadek. Ale duchowny, który z tego powodu... opuszcza cmentarz, jest już raczej wyjątkiem.
W ubiegłym tygodniu naszą redakcję odwiedziła siedlczanka, której zmarła mama. Choć kobieta mieszkała poza Siedlcami, czytelniczka postanowiła pochować ją tu, gdzie sama żyje. Gdy załatwiała formalności, związane z pogrzebem, poradzono jej, by msza żałobna odbyła się w parafii pw. św. Teresy od Dzieciątka Jezus w Siedlcach. – Ja należę do parafii Ducha Św., ale tam „co łaska” wynosi 1100 zł. Dla mnie to ogromna kwota, bo jestem w trudnej sytuacji finansowej i chowałam mamę sama – tłumaczy.
PO PROSTU ODJECHAŁ
Proboszcz „Teresy”, o. Franciszek Bok, nie narzucił minimalnej kwoty za mszę. – Powiedział: „U nas to naprawdę co łaska” – przypomina sobie czytelniczka. Także podczas samego nabożeństwa, które odprawił w środę, 6 maja, zrobił na niej dobre wrażenie.
Kłopoty zaczęły się, kiedy kondukt żałobny dojechał przed cmentarz przy ul. Janowskiej.
najstarsze
najnowsze
popularne