Mariusz Jabłonka nie ma ani swoich czterech ścian, ani dachu nad głową. Dysponuje pościelą, łóżkiem, trzema ścianami, częścią dachu, reklamówką, dwoma słoikami i ubraniem, które ma na sobie. Dom i cały dobytek stracił w styczniu, w pożarze. I tak już zostało.
Drewniany dom spłonął doszczętnie, w środku byli jego dwaj lokatorzy: 58-letni Andrzej i 38-letni Mariusz. Mężczyźni uciekli w tym, co mieli na sobie. Stracili wszystko.
Sąsiad Jacek Podleś był świadkiem pożaru. Wspomina go do dziś:
- Jak zaczęło się palić, to już nie było ratunku, żeby coś uratować. Wszystko mu się spaliło! Doszczętnie! Wszystko: pralka, telewizor, meble, łóżko, nawet nie zdążył butów założyć – opowiada.
Marianna Jabłonka, matka Mariusza, pracuje i mieszka w Warszawie. O pożarze dowiedziała się przez telefon. Przyjechała nazajutrz. Jej syn był już u swojej siostry, a jej córki – Iwony Ołtarzewskiej, mieszkanki gminy Małkinia. - Wzięłam go i przygarnęłam do siebie. Brat nie miał gdzie pojść, gdzie spać, co jeść. Miałam nadzieję, że gmina jakoś pomoże. U mnie są trudne warunki, jest mi ciężko, mam chore dziecko. Na dłuższą opiekę nad bratem nie stać mnie – opowiada Iwona Ołtarzewska.
BEZ POMOCY
Kobieta odwiedziła Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej. Prosiła o pomoc dla brata, ale nic nie dostała.
- Z opieki nic nie otrzymaliśmy, ani burmistrz nic nam nie dał, wszystko na mnie zwalił – opowiada.
Zostało Ci do przeczytania 74% artykułu
Aby przeczytać całość kup e-wydanie nr 20/2015:
najstarsze
najnowsze
popularne