Urodzony pod szczęśliwą siódemką

Siedlce

Aneta Abramowicz-Oleszczuk 2016-08-14 07:36:19 liczba odsłon: 15685

Adam Witt Woźnica (7.07.1947-14.07.2014)

Jego charakterystyczny głos słychać było z daleka. Mówił dużo, szybko i z humorem. Sypał anegdotami, dodając barw naszemu codziennemu życiu. Jego sposób wysławiania się był równie dobrą wizytówką jak jego prace. A może i lepszą, bo przez 67 lat prowadził nieustanny monolog z ludźmi. Co prawda nie wszyscy i nie zawsze chcieli go słuchać, ale to już zupełnie inna sprawa. Do malowania co jakiś czas wracał. Adam Witt Woźnica – siedlczanin, którego urodzinom towarzyszyły aż 4 siódemki! Dziś mijają dwa lata i miesiąc od Jego śmierci. Zmarł 14 lipca 2014 r.

Ten tekst miał się ukazać gdzie indziej, w zupełnie innych okolicznościach. Jeszcze za życia Pana Adama. 

Rozmawialiśmy wielokrotnie. Dłużej i krócej. Żartobliwie i bardziej serio. Czemu akurat mnie wybrał na wywiadowcę? Może dlatego, że napisałam mu już kilka pism – od prośby o objęcie mecenatem artystycznym po pełnomocnictwo w sprawie opieki z ograniczoną odpowiedzialnością nad kotem kolegi. Obdarzył mnie aż tak dużym zaufaniem prawdopodobnie dlatego, że wpadłam mu kiedyś w pamięć. Bywały dni, kiedy na mój widok potrafił zakrzyknąć z daleka: “O, idzie piękność o urodzie krasnoludka!”. Parę razy zdarzyło nam się spotkać w okolicznościach dla Pana Adama na tyle niezręcznych, iż oboje udaliśmy wtedy, że się nie widzimy.

A Pana Adama trudno było nie zauważyć. Mówił trochę głośniej niż wszyscy. Trochę szybciej, niż większość. I trochę więcej, niż wielu chciałoby usłyszeć. Właśnie dzięki tym “trochę” był jedyny w swoim rodzaju. Z samych tylko anegdot z Panem Adamem w roli głównej można by stworzyć niebanalny portret tej barwnej postaci.

Są tacy, którzy zastanawiają się, ile Pana Adama było w Panu Adamie, a ile jego bogatej wyobraźni, podrasowanej rozlicznymi talentami i najczystszą skromnością. On sam, na zakończenie pierwszej części naszych rozmów wywiadowczych, uprzedził mnie lojalnie: „Pani sprawdzi to wszystko, dobrze? Bo mogłem trochę fantazją polecieć”.

Sprawdziłam, co się dało. Czego nie sprawdziłam - tego nie opublikowałam. Czy i na ile udało mi się oddać charakter osoby, którą raczej powinno się nagrywać niż opisywać? Już nie będzie części drugiej tej rozmowy. Tej o Parasolce, Izie Kapuścińskiej i innych charakterystycznych mieszkańcach Siedlec. Ani trzeciej, o babuni, dziadziu oraz krewnych i znajomych Pana Adama. Wklejam tutaj ten tekst z nadzieją, że okaże się miłą pamiątką po człowieku niebanalnym.

*     *     *

Mamelka, czyli ukochana mama

Powitać! Już możemy? To zaczynamy!

Urodziłem się 7 lipca 1947 r. równiutko o godz. 7.00 rano. W akcie chrztu, sporządzonym w siedleckiej katedrze, napisali, że przyszedłem na świat 8 lipca, a w Urzędzie Stanu Cywilnego odmłodzili mnie aż o 2 dni!

Mamelka Anielcia (to ona wpoiła mi miłość do sztuki i do ludzi) mieszkała na jednym podwórku z Antonim Winterem. Podobno przepięknie grał na mandolinie. Mamelka była prekursorką ruchu teatralnego w Siedlcach. Debiutowała rolą Sieroty w “Podlaskiej jasełce”: “Jam sierota biedna, mała / zła macocha mnie wygnała”. Potem występowała w “Kujawiaku”, “Babie Jadze” („heca heca, hycu hyc, nie trza mi tu nic”). Zagrała też Śmierć. Talent aktorski odziedziczyła po niej moja starsza siostra, Basia.

Mamelka miała taki charakter, że wpuściła do domu i Cygankę, i złodzieja. I nikt jej nigdy nie okradł! Mało tego, pomogła kiedyś cygańskiej staruszce i jakiś czas później przyjechał do nas Cygan z rodu Kwieków (polska rodzina królewska od czasów II Rzeczypospolitej, Rudolf Kwiek zrzekł się tytułu królewskiego w 1946 r. – przyp. Ana), żeby podziękować.

Mamelka była współpomysłodawcą spółdzielni lalkarskiej “Miś” i w 1955 r. otrzymała na Targach Poznańskich główną nagrodę za projekt misia. Wykupiła tego misia, a tata – jeszcze tego samego dnia – przepił. Dwumetrowego misia!

Mamelka nie wstydziła się żadnej pracy, nawet szorowania podłóg. Za bpa Przeździeckiego pomagała opisywać zbiory dzisiejszego Muzeum Diecezjalnego. W czasie wojny pomagała dzieciom. Jak przywieźli Dzieci Zamojszczyzny, to gar gorącej kaszy na stację zaniosła, żeby ciepłego zjadły. Z getta wyprowadziła dwoje dzieci żydowskich. Nigdy nie zabiegała o zaszczyty czy odznaczenia.

Ze mną się nie patyczkowała. I dobrze! Co rano o 9.00 robiła mi pobudkę: „Adaśko, wstawaj do jasnej cholery! Zrób mamuni herbatkę!”. W dniu, w którym zmarła, pękła na pół kryształowa popielniczka. Coś mnie tknęło. Nie mogłem sobie darować, że nie wstałem wtedy o tej 9.00. Wylew, pach i człowieka nie ma…

Ojciec pracował jako maszynista. Miałem 9 lat, gdy się powiesił. Głupotę zrobił, skrzywdził nas wszystkich… Zostawił żonę i pięcioro dzieci.

Uczyłem się w Liceum Sztuk Plastycznych w Szczecinie. Jako pierwszy siedlczanin wygrałem egzamin konkursowy – akwarelką Chrystusa Frasobliwego. Najlepszy byłem z rysunku. Z matematyki, fizyki i chemii – słaby. Czemu trafiłem aż do Szczecina? Przez przypadek. Cioteczny brat matki – bezdzietny marynarz – zgodził się tam mną opiekować. Dwa lata temu odwiedziłem szkołę. Wspominam ją z dużym sentymentem, mimo że…

Miałem być aktorem

Jako 13-14-latek napisałem pełen uwielbienia list do Hanki Bielickiej. Zaprosiła mnie do Warszawy, do teatru. Przysłała pieniądze na podróż. Chciała, żebym przyjechał z kimś dorosłym, a ja wziąłem ze sobą starszego kolegę. Dostała wtedy ode mnie kwiaty, my od niej lody z bitą śmietaną. Ponownie spotkaliśmy się ponad 40 lat później. Dwa lata przed śmiercią, 3 lipca 2004 r., Hanka Bielicka wystąpiła u Śmigielskiego (na Festiwalu Inicjatyw Kulturalnych Summertime w Siedlcach – przyp. Ana). Podszedłem do niej po występie. Pamiętała moje imię!

Marzyłem, żeby zostać aktorem. Kolega zorganizował pierwszą w Polsce międzyszkolną estradę harcerską. To był fenomen w skali kraju – dobrze śpiewające dziewczyny, akordeoniści i tyle humoru, że majtki prawie były mokre ze śmiechu. Raz, gdy naśladowałam na scenie Hankę Bielicką, spodnie rurki mi się spod sukienki opuściły – jak w cyrku!

Wszędzie sam się pchałem

Kiedyś wciąłem się na występ Kabaretu Dudek. Ponieważ nie miałem biletu, kazano mi pójść do stolika przez scenę. Gdy wyszedłem na scenę, publiczność pomyślała, że właśnie program się zaczyna. W podobny sposób poznałem Krysię Gucewicz (dziennikarka, pisarka, satyryk – przyp. Ana), która jako pierwsza nazwała mnie chodzącą encyklopedią, dotyczącą Siedlec i Podlasia oraz uczniem czarnoksiężnika, który chadza własnymi dróżkami. Barbara Wachowicz z kolei publicznie mnie wspomina, jak ma dobry humor.

Nikt z Siedlec nie występował z Violettą Villas, tylko ja. W ramach telewizyjnego “Studia Lato” był program: “Być sobą”. Violetta Villas, Włodzimierz Sokorski i ja opowiadaliśmy w nim, jak być sobą. To była bomba! Na żywo to leciało w telewizji.

Edyta Wojtczak wywiad z nami przeprowadziła. Dostałem wtedy takie honorarium, że dwa miesiące w “Nowotce” nie musiałem robić!

W “Pegazie” wycinankę Pegaza zrobiłem, a jak była powódź w 1997 r., znów pojechałem do telewizji – dałem dla powodzian pejzaż nadbużański na płótnie.

W sumie trzy razy byłem w telewizji i raz w radio, na zaproszenie Ewy Skudro, w audycji “Muzyka i aktualności”.

Zofię Nasierowską poznałem przez jej siostrę, Janinę, która mnie fotografowała. Przyznałem się jej kiedyś, że pragnę mieć zdjęcie, zrobione przez Zofię, ale… mnie na nie nie stać. Załatwiła mi sesję u Zosi. Zofia Nasierowska uznała, że jestem wyjątkowo fotogeniczny. Długo trzymała mnie w tym swoim atelier. Zrobiła mi wtedy serię portretów. Za darmo! I wbiła w ambicję. Od tamtej pory lubię się fotografować.

Witt przez dwa “t”

Na wernisażach moich wystaw w Warszawie bywał m.in. Czesław Niemen (proszę zobaczyć, tu jest jego autograf – nie, nie to nie ja prowadziłem te księgi pamiątkowe powystawowe; te wszystkie wpisy, wycinki, recenzje i wizytówki pozbierała moja siostra Ewa), a ja zaprzyjaźniłem się z malarką i rysowniczką, Basią Jonscher. Basia zapoznała mnie z kolei z Mają Berezowską i Tadeuszem Kulisiewiczem. To oni nauczyli mnie kultury do sztuki: “żeby być artystą, stawiaj codziennie 5 kresek – nieważne prostych, czy krzywych” – powtarzali. Tylko ja i Waldemar Kiełczewski chodziliśmy na prywatne lekcje do Mai Berezowskiej.

Uwielbiała mnie matka Basi, Halina Felicja z Konopackich, znana jako Joanna Witt-Jonscher. Ach, co to była za kobieta! Zawsze w pelerynie i kapeluszu z ogromnym rondem. Z pół metra kartofli mogłaby pani w ten kapelusz wsadzić. Tak mi się spodobał Witt (przez dwa “t”) w jej nazwisku, że sam go przyjąłem jako pseudonim jakieś 30-40 lat temu. Jak ten czas leci. W tym roku minie 50 lat od mojego debiutu na wystawie indywidualnej w Powiatowym Domu Kultury w Siedlcach. Byłem wtedy uczniem Liceum Sztuk Plastycznych. Pokazałem malarstwo na szkle i wycinanki.

Twórczość

Malarstwo na szkle pojawiło się w Polsce ok. 1905 r. We wczesnych latach 70. byłem jednym z pierwszych – po II wojnie światowej – który sobie o nim przypomniał. W 1968 r. w Zakopanem zaczęła malować na szkle góralka, Ewelina Pęksowa. Niestety, nie miałem tyle szczęścia, co ona.

Nikt mnie nie uczył ani malarstwa na szkle, ani wycinanek, ani bumagi (sztuka sylwetkowania). Mam też na swoim koncie: akwarele, rysunki, rzeźbę w glinie i malarstwo sztalugowe. Brałem udział w plenerach ceramicznych w Bolesławcu Śląskim. Projektuję batiki. A wie pani, że Ludwik Maciąg projektował gobeliny? Tkano je w Krakowie.

Przy robieniu batików można się nieźle poparzyć, ale gotowy batik daje ogromną satysfakcję. Batikową chustę mojego autorstwa sama Beata Tyszkiewicz nosiła.

Wystawy

Prezentowałem moje prace na ponad 500 wystawach indywidualnych i zbiorowych. W: Paryżu, Sztokholmie, Düsseldorfie, Hamburgu, Sabinovie, Nowym Jorku, Częstochowie, Łodzi, Bolesławcu Śląskim, Warszawie, Chlewiskach i w Siedlcach. Na Biennale Plakatu w Zachęcie można było obejrzeć plakat, jaki zaprojektowałem dla “Chodowiaków”, gdy wyjeżdżali do Paryża w 1993 r. Został niedawno minimalnie zmieniony. Jedna z moich prac wisiała nawet na wystawie na płocie, przygotowanej na Świętej Górze Grabarce z okazji wizyty Metropolity Aten i całej Hellady.

Nagrody

Jestem laureatem nagrody Fundacji Kultury Podlaskiej i nagrody publiczności – złotej palety w Łodzi. Zawsze bardziej doceniano mnie poza Siedlcami. Co prawda dostałem nagrodę wojewody siedleckiego, Janusza Kowalskiego, stypendium od Wacława Kruszewskiego i prezydenta Siedlec, Henryka Guta, ale… Nie uhonorowano mnie ani “Aleksandrią”, ani “Benedyktowiczem”, choć jestem najdłużej startującym kandydatem. Może laudacja była źle napisana? Pocieszam się, że żyłem sztuką, a nie ze sztuki. W Siedlcach pracowałem jako dekorator plastyk w: Karo, “Nowotce”, Argedzie i PSS-ie. Pieniądz się miało… To ja, jako pierwszy, wpadłem na pomysł statuetki Złotego Jacka.

Ikona

W 1994 r. zostałem Honorowym Obywatelem Miasta Łosice – dzięki odnalezieniu Ikony Matki Bożej Przeczystej z XVII w. Sądzono, że w 1915 r. została wywieziona przez ostatniego tamtejszego proboszcza prawosławnego, K. Szuliakiewicza.

W 1962 r. natknąłem się na artykuł o cerkwiach. Od tamtej pory interesowałem się tym tematem. 7 lutego 1994 r. zobaczyłem na strychu w łosickim kościele obraz, leżący jak niepotrzebny wieniec dożynkowy. Zawiadomiłem Izabellę Galicką i Hannę Sygietyńską (z Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk, które w 1964 r. na plebanii w Kosowie Lackim odkryły obraz “Ekstaza św. Franciszka” El Greco – przyp. Ana).

Strasznie mi wtedy psuł opinię ks. Kulik (Tadeusz Zygmunt Kulik – założyciel powojennego Muzeum Diecezjalnego w Siedlcach – przyp. Ana). Jako człowiekowi i jako katolikowi. Nieważne, co kto w przeszłości. Ważne, że się człowiek wyspowiadał i poprawił. Nigdy się nie wraca do przeszłości. Się wybacza…

Choroba

Paliłem 40 lat. Wciąż mnie do papierosów ciągnie. Kilka miesięcy temu dowiedziałem się, że mam raka płuc. W tej chwili jestem już po serii 6 chemioterapii. Na szczęście nie ma przerzutów. Siedleckie Centrum Kultury i Sztuki planuje na przełomie sierpnia i września zorganizować koncert, z którego dochód ma być przeznaczony dla osób z chorobą nowotworową. Chętnie wezmę w nim udział.

Ale teraz to już kończymy, prawda? Całuję rączki, młoda damo!

***

Do 31 grudnia w Muzeum Regionalnym w Siedlcach można oglądać wystawę "Tworzyli w Siedlcach: Marian Gardziński (1939-2010), Władysława Grabowska (1937-2014), Irena Karpińska (1901-1985), Joanna Karpińska (1902-1999), Jan Komar (1874-1943), Kazimierz Szwainowski (1917-2002), Adam Woźnica (1947-2014). 

zdjęcia: Ana

Komentarze (12)

Komentarz został dodany

Twój komentarz będzie widoczny dopiero po zatwierdzeniu przez administratora

Dodanie komentarza wiąże się z akceptacją regulaminu

  • najstarsze

  • najnowsze

  • popularne

Klauzula informacyjna
Szanowny Użytkowniku

Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” zaktualizowała swoją Politykę Prywatności. Portal tygodniksiedlecki.com używa cookies (ciasteczek), aby zapewnić jak najlepszą obsługę naszej strony internetowej. Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” i jej Zaufani Partnerzy używają plików cookies, aby wyświetlać swoim użytkownikom najbardziej dopasowane do nich oferty i reklamy. Korzystanie z naszego serwisu oznacza to, że nie masz nic przeciwko otrzymywaniu wszystkich plików cookies z naszej strony internetowej, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Można zmienić ustawienia w przeglądarce tak, aby nie pobierała ona ciasteczek.