Początki miałem dobre. Zacząłem od mistrzostw świata. Polska reprezentacja wygrywała mecz za meczem. Sukcesy reprezentacji przyjmowałem ze spokojem godnym 8-latka, który wie swoje i niczemu się nie dziwi. Wygrywaliśmy jak leci – z Argentyną, Haiti, Włochami, Szwecją, Jugosławią.
Zatrzymała nas dopiero... nie, nie reprezentacja RFN. Zatrzymała nas ulewa we Frankfurcie. To nie był mecz. To była parodia meczu, piłka wodna, która nie powinna się nigdy zdarzyć. Gdyby boisko we Frankfurcie było boiskiem, a nie wielką kałużą – jestem o tym święcie przekonany – zostalibyśmy mistrzami świata. Porażka 0:1 z Niemcami to była pierwsza sportowa trauma mojego dzieciństwa. Nie ukoiło jej nawet pokonanie Brazylii w meczu o 3. miejsce. Co tam jakaś Brazylia...