W sobotę, gdy siedleckie ulice zamieniały się w górskie potoki, ulewa zastała mnie na przystanku w Niwiskach. Bardzo go polecam w podobnych sytuacjach, bo to porządna konstrukcja z blachy falistej, mieszcząca z powodzeniem także rower, a ponadto - dzięki zmyślnym prześwitom pod dachem - dająca wcale szeroki ogląd na sytuację: na pobliską szkołę, kościół z 1787 roku i remizę OSP oraz rozwieszony przed nią wyborczy baner. Czyli na sprawy niejako fundamentalne. Leje, i jeszcze bardziej leje, grzmi do tego. Siedzę zatem potulnie i obstawiam, w co najpierw walnie piorun. Bo aż się prosi przecież.
Z burzami już tak jakoś jest, że zawsze przychodzą nagle. Wcześniej, jeszcze w Wyłazach naliczyłem zaledwie parę kropli na asfalcie. Niby nic, a pięć minut później takie zaskoczenie i ten przystanek, na całe szczęście. A przecież należało się tego spodziewać. Przecież to pewne było. A jednak do samego końca lubimy się łudzić, że jednak przejdzie bokiem, a nie, że wyjdzie nam bokiem. Tymczasem wychodzi jak chce. Szosa z miejsca zamieniła się w strumień, kościół niemal zniknął za ścianą deszczu i tylko wodzący wzrok osoby kandydującej z banera wydawał się w tym wszystkim nieco zakłopotany w swoim niestosownym do okoliczności uśmiechu.