O tym czy sztuka będzie już tylko dla elit, a artysta musi być samotnikiem, z Marcinem Sutrykiem rozmawia Mariola Zaczyńska.
Marcin Sutryk fot. Aga Król
O tym czy sztuka będzie już tylko dla elit, a artysta musi być samotnikiem, z Marcinem Sutrykiem rozmawia Mariola Zaczyńska.
Gdy profesor Tomasz Nowak (wykładowca UPH na kierunku Edukacja Artystyczna) zarekomendował go z zadowoleniem: „W końcu mam następcę!”, Marcin Sutryk westchnął: „Po takim przedwstępcy nie będzie łatwo. Tomek wysoko zawiesił poprzeczkę”.
Podobno w dzieciństwie wykorzystywałeś swój talent artystyczny do ułatwiania sobie życia. Ty komuś rysuneczek, ktoś tobie zadanie z matematyki... Ale zdawałeś na architekturę, a nie do ASP.
– Jako nastoletni chłopak pomyślałem, że malowanie jest bardziej dla dziewczyn.
Że to nie męskie?!
– Raczej w aspekcie: co taki artysta może w życiu robić. Ale z moimi rysunkami, robionymi węglem i porozcieranymi, na architekturę nie miałem szans. Tam jest wymagany rysunek techniczny, liczy się perspektywa, a nie plama i wrażeniowość. Dziś wiem, że to było skazane na niepowodzenie. Poszedłem na plastykę na Akademii Podlaskiej, na studiach utwierdziłem się, że chcę i, co ważniejsze, potrafię malować. Dziś robię to, co lubię i jestem szczęśliwym człowiekiem.
Pięknie to słyszeć. Mało ludzi tak mówi o sobie. Może powinni malować...
– Może tak. Narzekactwo to polska cecha narodowa. A przecież lepiej widzieć dobre rzeczy.
Czy do tworzenia wymagasz samotności?
– Może nie chodzi o samotność, bardziej o rodzaj skupienia, coś w rodzaju medytacji. Nie wychodzi mi praca, gdy mam głowę zajętą czymś innym. To nie jest tak, że jeśli pojawia się problem, to zamknę się w pracowni i przy tworzeniu się rozładuję, wyciszę. Odwrotnie – muszę mieć czystą głowę, żeby tworzyć. Potrzebuję być sam na sam z obrazem. To taka czynność intymna jest... Włączę muzykę, zacznę od podmalówki, czyli na szybko zapełnię białą przestrzeń kolorem...
Wtedy przychodzi wena?
– Wena to ściema. Nie ma czegoś takiego. Jest ciężka praca.
Jakie uczucia ci wtedy towarzyszą? Jakich potrzebujesz? Smutku, radości?
– To zupełnie innego rodzaju emocje. Z natury spokojny i powolny przy malowaniu jestem pobudzony, tworzę w napięciu, w pewnej ekscytacji.
Należysz do grupy artystycznej „Ławeczka”. Jej celem jest wychodzenie ze sztuką do ludzi, w plener, w miasto, a nie spotkania w galeriach, do których przychodzi elita. Tylko czy „w mieście” ludzie są przygotowani do odbioru sztuki?
– Nie jest z tym dobrze. Przygotowanie to jedna rzecz, ale druga, gorsza, to brak potrzeby kontaktu z kulturą i sztuką. Sztukę można przecież odbierać bez przygotowania, na prostym poziomie: albo mi się coś podoba, albo nie. Ale żeby to stwierdzić, muszę mieć kontakt ze sztuką, a ludzie nie mają takiej potrzeby. Tak mi się wydaje.
Z czego to wynika?
– Trochę ze strachu przed kulturą. Na zasadzie: bo ja się nie znam, to po co pójdę, skoro się nie znam.
Strach przed ośmieszeniem?
– Tak, czy odbiorę coś dobrze, bo może niedobrze, i czy tak można... Tłumaczę, że sztukę można odbierać subiektywnie tak, jak się czuje. Jeśli ci się podoba, to się podoba. A nie, to nie. Tak po prostu. Nie trzeba do tego znać naukowej terminologii i mieć wiedzy z zakresu historii sztuki – to jest oczywiście potrzebne, by rozmawiać o sztuce na trochę innym, bardziej obiektywnym i uniwersalnym poziomie.
Uczysz nowe pokolenia. Jakie one są? Nadal jest dużo chętnych na kierunki artystyczne, czy zwycięża pragmatyzm, że może jednak lepiej zostać prawnikiem?
– W ogóle jest dużo mniej ludzi zainteresowanych studiowaniem, niezależnie od kierunku. Pragmatyzm? Tak, ale przecież od podstawówki wychowujemy kalkulatory, patrzące na to, co da się policzyć, co jest praktyczne, z czego będą pieniądze. A przecież nie wszystko, co da się policzyć, się liczy. I nie wszystko co się liczy, da się policzyć. W życiu ważniejsza jest wrażliwość niż kalkulacja.
Ta kalkulacja to złe myślenie?
– Złe i błędne. Widzimy je potem w znieczulicy. Bo czy to opłacalne, być dobrym i przyzwoitym?
Czyli, co? Ze sztuką będzie coraz gorzej? Będzie tylko dla elit?
– Może tak. Człowiek zmęczony po pracy chce zapomnieć o całym świecie, chce tylko odpocząć. Potrzebę oderwania się od codzienności zapewnia mu rozrywka. Jest ona łatwiejsza w odbiorze, nie wymaga myślenia. Państwo próbuje taką potrzebę zaspokoić robieniem festynów i różnych eventów pod hasłem kultury, które kulturą nie są. Ale jest grill, kiełbaski, muzyka „pod nóżkę”... A tymczasem sztuka zadaje trudne pytania, bywa kontrowersyjna. Może istotnie będzie tylko dla elit.
Jacy są twoi studenci?
– Czasem trochę przestraszeni. Brak im wiary w siebie, we własne możliwości. Dostają zadanie, a ich pierwsza myśl, to „nie dam rady, za trudne”. Ale wystarczy zostawić ich na chwilę z problemem, a odkrywają, jakie fajne rzeczy potrafią robić, gdy dostają wyzwanie i podniesioną poprzeczkę.
To też wasze, wykładowców, wyzwanie, aby ich otworzyć?
– Na tym polegają studia. Nie na nauczaniu zawodu (od tego są zawodówki, a nie uniwersytet), tylko na otwieraniu, pokazaniu dróg, ścieżek do rozwoju. Mamy wskazywać, którędy i gdzie mogą iść.
Dziękuję za rozmowę.