Za chleb już płacimy 7 złotych! A to prawdopodobnie jeszcze nie koniec podwyżek! (fot. freeimages)
Niedawno podano dane o inflacji. W grudniu wyniosła 8,6 procenta (inflacja konsumencka), czyli więcej niż przewidywali ekonomiści. Tak wysoka inflacja nie zawiera jeszcze cen energii, które wzrosły z początkiem roku. Jest to najwyższa inflacja od 21 lat.
Nawet prezes NBP Adam Glapiński przestał już mówić, że inflacja ma u nas charakter przejściowy. Teraz przyznaje, że będzie mam towarzyszyła jeszcze w 2023 roku. Najwyższy poziom ma osiągnąć około połowy tego roku. Tak więc czekają nas kolejne podwyżki cen podstawowych artykułów.
Wzrost cen można przeboleć, jeśli ma w miarę racjonalny poziom. Niestety, praktyka pokazuje, że artykuły spożywcze rosną ponad miarę. Trudno o lepszy przykład niż cena chleba. W jednej z siedleckich piekarni za bochenek chleba, najzwyklejszego, w wadze 0,5 kilograma, zapłaciłem 3,3 zł. Kilogram kosztuje więc już prawie 7 zł! A co będzie, kiedy ceny zbóż zaczną uwzględniać kilkusetprocentowe podwyżki cen nawozów sztucznych (do produkcji których używa się wielkich ilości gazu)?
Cena chleba jeszcze tak nie zaskoczyła, jak cena pączków. Te są bowiem po 2,8 zł, z nadzieniem, ale bez posypki. Paczek „maźnięty” czekoladą (czy czymś czekoladopodobnym) kosztuje 3,25 zł! A jeszcze tak niedawno pączki kupowałem po złotówce. Pączek bardziej „wypasiony”, ze skórkami pomarańczy, kosztował 1,2 zł.
– Takie ceny mamy od nowego roku – poinformowała pani sprzedawczyni. – Przed świętami mama kupowała w hurtowni podkoszulki dla brata po 27 zł – żaliła się przy okazji.
– A że były trochę za małe, w nowym roku poszła tam, żeby jeszcze podkoszulków dokupić. I nie kupiła, bo cena wzrosła do 65 zł! Za te same białe podkoszulki.
Od sfrustrowanej ekspedientki dowiedziałem się też, że fryzjerka za farbowanie włosów brała 160 zł, a teraz aż 280 zł! Przy tym porównaniu mój pączek wypada zdecydowanie blado...
Królem podwyżek wśród artykułów spożywczych są też różnego rodzaju tłuszcze. Widać to nawet w poczciwej „Biedronce”, w końcu sieci, jak mawiał klasyk, dla biedniejszych. Tam cena oleju (litrowa butelka oleju rzepakowego) wzrosła z około 7 do 10 zł.
O usługach to już w ogóle szkoda gadać. Wystarczy zapytać, jakie są teraz ceny remontów mieszkań. Swoje dokładają też taksówkarze. Za kurs, który kosztował 10-11 zł, teraz płacę 18 zł (choć patrząc na ceny paliwa, trudno mieć pretensje do taksówkarzy). I żeby było trochę odmiany. Lekko nie mają też wędkarze. Za karasia „na żywca” trzeba było dać już 2 zł, a za małą porcyjkę stynki 10 zł.
To tylko kilka przykładów, których ostatnio realia dostarczają nam aż nadto dużo. Ale czym się tu martwić, skoro średnie płace rosną szybciej, niż inflacja? Jak szefowie samorządów dostają podwyżki w granicach 100 procent, a ja oni złotówki, to średnio obaj zarabiamy o połowę więcej. I dlatego żadne pączki po 2,8 zł mi nie straszne. Najważniejsze, że helikoptery nie podrożały...
najstarsze
najnowsze
popularne