- Nie spocznę, dopóki nie wyjaśnię okoliczności, w jakich mój tata poniósł śmierć w pracy - zapewnia syn ofiary.
W takich butach mężczyzna wykonywał swoja pracę
- Nie spocznę, dopóki nie wyjaśnię okoliczności, w jakich mój tata poniósł śmierć w pracy - zapewnia syn ofiary.
Ta praca była ciężka i nie najlepiej płatna, ale pan Paweł wykonywał ją sumiennie. Także tego dnia, 22 grudnia, wyszedł z domu w środku nocy. Nikt nie przypuszczał, że więcej nie wróci. Uległ śmiertelnemu wypadkowi. Syn twierdzi, że w okolicznościach innych, niż przedstawia je pracodawca.
- Po godzinie 8 rano dostałem telefon od kolegi taty z pracy - mówi pan Rafał. - Poruszonym głosem powiedział, że tata miał wypadek w pieczarkarni, około godziny 5.30. Siostra pojechała do szpitala. Dowiedziała się, że tata zmarł około godziny 7.30.
Pan Rafał zaczął zbierać informacje o okolicznościach wypadku. Dowiedział się, że tata spadł z drabiny, ze znacznej wysokości.
- Z tego co wiem, to tata spadł z wysokości około 4 metrów, a może nawet większej, bo hala ma 6 metrów wysokości, a tata spadł z drabiny w czasie wieszania lamp do zabijania owadów. Umieszcza się je pod sufitem. Wieszanie takiej lampy było zresztą prawie codzienną czynnością.
Firma przekazała jednak synowi poszkodowanego inne informacje o wypadku.
- W Wigilię przyjechali do mojego domu właściciel i, zdaje się, dyrektor pieczarkarni - opowiada pan Rafał. - Pytali, czy potrzebna mi jest pomoc przy pogrzebie. Powiedzieli, że tata spadł z wysokości około 1,8 metra. Rozumiem, że przedstawiają wersję wygodną dla siebie, ale dla mnie jest ona niewiarygodna. Ktoś, kto spada z takiej wysokości, nie doznaje śmiertelnych obrażeń.
NIE TO ZDROWIE, NIE TE BUTY
najstarsze
najnowsze
popularne