Grono pedagogiczne Szkoły Podstawowej w Borowiu jest podzielone. Głośno nikt nie chce się wypowiadać. Nauczyciel, który miał zachowywać się niestosownie wobec 12-letnich uczennic, został zawieszony. Prokuratura prowadzi śledztwo.
Czy w szkole w Borowiu doszło do molestowania uczennic? (fot. Aga Król)
Grono pedagogiczne Szkoły Podstawowej w Borowiu jest podzielone. Głośno nikt nie chce się wypowiadać. Nauczyciel, który miał zachowywać się niestosownie wobec 12-letnich uczennic, został zawieszony. Prokuratura prowadzi śledztwo.
- Kluczowe będą przesłuchania dziewczynek w obecności psychologa. Na ich podstawie oraz w oparciu o opinię biegłego psychologa prokurator podejmie kolejne kroki – mówi Marcin Ignasiak, zastępca Prokuratora Rejonowego w Garwolinie.
Prokuratura wszczęła śledztwo z art. 200 par. 1 kodeksu karnego w związku z art. 12 par. 1 k.k. Sprawa dotyczy dopuszczenia się innych czynności seksualnych wobec małoletnich uczennic szkoły w Borowiu.
- Postępowanie jest prowadzone w sprawie, dotychczas żadnej osobie nie postawiono zarzutów – informuje prokurator Artur Trębicki. Dziewczynek jeszcze nie przesłuchano.
TEST CIĄŻOWY
Afera wybuchła po lekcji, na której nauczyciel podczas sprawdzania listy skomentował nieobecność uczennicy. Ktoś powiedział, że „Jest na testach”, a nauczyciel miał odpowiedzieć: „Ciekawe na jakich: covidowych czy ciążowych?”. Jedna z uczennic miała się poskarżyć w domu, jej mama poruszyła sprawę na zebraniu szkolnym. Dziewczynki, dopytywane przez rodziców, miały powiedzieć, że nauczyciel nie tylko tak żartuje, ale też dotyka je w ręce, plecy, a nawet ociera się o nie na korytarzu.
Ewa Wielgosz, dyrektor szkoły w Borowiu twierdzi, że dowiedziała się o tym 5 grudnia. To była niedziela.
- Zadzwoniła do mnie nauczycielka wspomagająca, informując, że dzieci skarżą się na zachowanie nauczyciela. W poniedziałek od razu przeprowadziłam rozmowę z wychowawczynią klasy. Tych uczennic nie było w szkole, wyjechały na dwudniową wycieczkę. Z kolei nauczyciel był na zwolnieniu. Przy takich oskarżeniach nie można działać pochopnie. Przy najbliższej możliwej okazji poszłam do dziewczynek i rozmawiałam z nimi – opowiada dyrektorka.
Ale zdaniem rodziców, szkoła nic nie zrobiła. Poprosili więc o spotkanie. Odbyło się 14 grudnia.
- Rodzicom chodziło o czasowe odsunięcie nauczyciela od prowadzenia lekcji w tej klasie i sugerowali zgłoszenie sprawy na policję – mówi Ewa Wielgosz. - Zarzucono mi, że nie powinnam rozmawiać z dziećmi. A co miałam zrobić? W szkole nie ma pedagoga, nie ma psychologa. Dzwoniłam do poradni psychologiczno--pedagogicznej, prosiłam o wsparcie. Usłyszałam, że mogą mi pomóc po 10 stycznia.
„ZŁE ZACHOWANIE”
Dyrektorka przyznaje, że była w trudnej sytuacji.
– Uczennice mówiły, że pan im dużo zadaje, że wymaga. Padło stwierdzenie, że dotykał je w ramię, plecy, że złapał za rękę. Zadzwoniłam na policję, żeby się poradzić. Zapytano, czy mam konkretne dowody molestowania. Nie miałam.
A od rodziców usłyszałam, że umywam ręce. Jeden z rodziców powiedział, że nauczyciel dotknął jego córkę w pierś, na korytarzu. Mamy monitoring. Prosiłam więc, by wskazał dzień i godzinę, bo można to sprawdzić. Rodzice nie przystali na propozycję.
Ewa Wielgosz rozmawiała z każdą ze stron.
- Inne informacje miałam od dzieci, inne od rodziców, inne od nauczyciela. Jeśli dziecko mi mówi, że pan się otarł ramieniem, a rodzic twierdzi, że dotknął w pierś, to komu mam wierzyć? Miałam zawiesić nauczyciela na podstawie tych oskarżeń? Od wyjaśniania takich spraw są organy ścigania.
Tydzień po spotkaniu z rodzicami w szkole pojawiła się psycholog. Po rozmowie z dziećmi i rodzicami miała zalecić odsunięcie nauczyciela od zajęć. Kolejny tydzień później rodzice dziewczynek zgłosili sprawę na policję. Wybuchła afera...
najstarsze
najnowsze
popularne