– Ta kurtka ze skóry węża jest symbolem mojej indywidualności i wiary w wolność jednostki - powtarzał Sailor, bohater „Dzikości serca” Davida Lyncha. Być może rzeczywiście istnieją takie kurtki, nie wiem.
Przeczytaj najnowszy Artykuł drugiej potrzeby Dariusza Kuziaka
– Ta kurtka ze skóry węża jest symbolem mojej indywidualności i wiary w wolność jednostki - powtarzał Sailor, bohater „Dzikości serca” Davida Lyncha. Być może rzeczywiście istnieją takie kurtki, nie wiem.
Słowa o symbolu indywidualności i wolności jednostki zdecydowanie natomiast pasują do czegoś całkiem innego - do samochodu. Sailor (niezapomniana rola Nicolasa Cage’a) podróżuje zresztą ze swoją Lulą przez amerykańskie przestrzenie zjawiskowym kabrioletem marki Ford Thunderbird. Taka podróż jest w „amerykańskim śnie” tak oczywista, że się jej nawet nie zauważa.
Gdy – jak mówi Poeta - zapragnę być w miejscach, które nie są „miejscami mojej codziennej udręki”, to przed południem staruję z Siedlec, a nazajutrz o świcie podziwiam obłoki nad Ferrarą. Albo witam nowy dzień („Buongiorno!”), konsumując cornetto i cappuccino w autogrillu gdzieś pod Florencją. Nie muszę nawet jechać, wystarczy, że mogę i wiem o tym.
Zapach kawy i benzyny o poranku! Tak właśnie smakuje wolność. W trzy godziny jestem na Mazurach, a w sześć w Szczyrku. Po północy można się jeszcze parę godzin przespać, a o dziesiątej, gdy ruszą wyciągi, będę już, z nartami na nogach, kołysał się w kolejce na Skrzyczne. Do Drezna, do Delft, do Sławatycz – proszę bardzo! Ile pomysłów, tyle możliwości. Do ciotki na imieniny, na ryby nad Wigry i do kopalni pod Budapesztem. Bez biletów, rozkładów jazdy, rezerwacji. Wolność! Wystarczy jedna rzecz – własny samochód.
Marek Hłasko swoją powieść „Następny do raju” zakończył słowami: „Napisałem ją z wielkiej miłości do samochodu. Do samochodu najpiękniejszej rzeczy, jaką wymyślił człowiek dwudziestego wieku; jedynej rzeczy, dzięki której można uciec od życia, od siebie i od innych”. Jak ktoś lubi wolność, którą daje własny samochód, łatwo cytat zapamiętać.
Prawdziwa wolność ludu nie nadeszła z chwilą zniesienia pańszczyzny. Nastąpiła wtedy, gdy każdego, no prawie, zaczęło być stać na własny samochód. Nieważne, nowy czy używany, byle sprawny i własny. Wsiadasz i jedziesz. Za dobrze było.
Światłe europejskie elity właśnie uznały, że koniec tego dobrego. Europejski parlament przegłosował właśnie, że samochody, owszem, tak, ale od 2035 r. tylko elektryczne, czyli takie trochę niepełnowartościowe. Natomiast dla właścicieli aut na benzynę i ropę zaplanowano – jak miło! - dodatkowy podatek. Że Europa głupieje i podąża za szalonymi ideologiami – wiadomo nie od dzisiaj. Pytanie, jak długo jeszcze obywatele UE będą godzić się, kromka po kromce, na pozbawianie ich wolności.
Gdyby samochody elektryczne miały być tak wspaniałe, nie trzeba byłoby zakazywać tych na benzynę. Ludzie sami wiedzą, co jest dla nich dobre i co się im opłaca. Furmanki zniknęły z ulic, choć nikt ich nie zakazywał
najstarsze
najnowsze
popularne