Pół wieku z kulturą i historią

Łuków

0000-00-00 00:00:00 liczba odsłon: 3471
Longin Kowalczyk poświęca się teraz w domu gromadzeniu i opracowywaniu bogatych wspomnień. Fot. PGL

Longin Kowalczyk poświęca się teraz w domu gromadzeniu i opracowywaniu bogatych wspomnień. Fot. PGL

Organizator Muzeum Regionalnego w Łukowie i jego wieloletni dyrektor, założyciel Muzeum Henryka Sienkiewicza w Woli Okrzejskiej, w lokalnym świecie kultury, kultury ludowej i etnografii jest postacią-instytucją. Studia etnograficzne ukończył na Uniwersytecie Wrocławskim, chociaż planował zostać lekarzem. Animator i twórca Łukowskiego Ośrodka Rzeźby Ludowej, współorganizator Szkółek Rzeźbiarskich, opiekun regionalnego oddziału Stowarzyszenia Twórców Ludowych, wieloletni sekretarz Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Łukowskiej. To tylko skrót z bogatego życiorysu.

Niedawno odszedł Pan ze stanowiska dyrektora Muzeum Regionalnego w Łukowie. Był Pan współtwórcą tej placówki i kierował nią prawie 50 lat. Proszę powiedzieć, jakie były początki...

– Moja praca to jednocześnie wielka pasja, a placówka, której ster przekazałem, powstawała na moich oczach. Z mym udziałem krzepła. Od początku była to wielka przygoda. Ale miałem być lekarzem. Studiowałem na Akademii Medycznej w Lublinie, a będąc już na II roku, zostałem z uczelni relegowany, bo miałem ojca na Zachodzie. Po 56 roku pozwolono powrócić wyrzuconym z powodów politycznych, lecz postawiono drakońskie wymogi. Mieliśmy zaliczyć egzaminy nie tylko z III roku, ale też powtórzyć zdane na I i II roku. Kto wie coś o studiach medycznych, przyzna, że byłoby to niezmiernie trudne, jeśli w ogóle możliwe. W taki sposób moja kariera medyczna zakończyła się. Wróciłem do Łukowa i poszedłem do pracy w biurze Powiatowego Związku Gminnych Spółdzielni. W 1959 r. Towarzystwo Przyjaciół Ziemi Łukowskiej wyszło z inicjatywą utworzenia w mieście muzeum. Pomysł podsunęli tacy ludzie, jak: dr Kaszubski, dyrektorka liceum - Janina Tryboń, sędzia Osypińska czy współorganizator Towarzystwa - Tadeusz Milewski. Działałem w TPZŁ, interesowałem się kulturą w mieście, historią i sztuką. Towarzystwo desygnowało mnie do organizowania muzeum. Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Łukowie przewodniczył wtedy Aleksander Ciołek. 5 grudnia 1959 r. pomysł grupy społeczników zaczął nabierać realnych kształtów. W Powiecie podjęto uchwałę o zorganizowaniu muzeum w Łukowie. Władze powiatowe miały zapewnić lokal i pracownika. Zaproponowano mi pracę. Z PZGS odszedłem w czerwcu 1960 r. Od tamtej pory aż do końca sierpnia tego roku byłem dyrektorem łukowskiego Muzeum.

Czy od razu ustalono, że placówka będzie miała charakter etnograficzny?

– Nie. Miało to być Muzeum Ziemi Łukowskiej. Decyzje miały zapaść po konsultacjach z Muzeum na Zamku w Lublinie. W Łukowie nie było wtedy fachowców. Pomagał nam pan Janusz Optołowicz, zastępca Ireny Iskrzyckiej, dyrektorki lubelskiego Muzeum na Zamku. A ja po ukończeniu podstawowego kursu z muzealnictwa podjąłem studia wyższe z etnografii. Zajęcia odbywały się na Uniwersytecie Wrocławskim.

Jeździł Pan na zajęcia do Wrocławia?! Toż to musiała być eskapada przy komunikacji publicznej z początku lat 60. i odległości 600 km w jedną stronę...

– Studia we Wrocławiu to czas obfitujący w przygody. A zaczęło się już na początku. O możliwości studiowania dowiedziałem się 2 tygodnie przed egzaminem wstępnym z historii. Cała historia w 2 tygodnie! Ale zdałem. W etnografii, której zgłębianie przyszło mi nieco przypadkowo, zasmakowałem już na I roku. To był trudny kierunek dla mieszczuchów, bo poznawaliśmy przede wszystkim kulturę wsi, a ja na wsi wychowywałem się do 18. roku życia i sporo zjawisk już znałem. Studia to wyjazdy co dwa tygodnie w piątek nocnym pociągiem z Łukowa do Wrocławia. Od razu szło się na zajęcia. O 18 był pociąg powrotny i rano następnego dnia byłem już w domu. Najeździłem się za wszystkie czasy.
***
Wyobrażam sobie. A jak zdobywaliście pierwsze eksponaty?

– Raz na 2 miesiące, na tydzień, przyjeżdżali do Łukowa pracownicy Muzeum Lubelskiego i jeździliśmy po całym ówczesnym powiecie. Szukaliśmy starych narzędzi rolniczych, tkanin, wyrobów garncarskich, rzeźb itp... Ciekawymi zdobyczami dzieliliśmy się. Część trafiała do Lublina, część do naszej placówki. Poprzez lubelskich etnografów nawiązywałem kontakty z muzealnikami i innymi etnografami. Spotykałem się z życzliwością. Władze lokalne też starały się pomóc.

Z czym mieliście kłopoty?

– Najwięcej dotyczyło spraw lokalowych. Było muzeum, nie było lokalu. Pierwszy rok zbiory gromadziłem we własnym domu. Później przyznano nam pomieszczenie na terenie budowanego szpitala powiatowego. Eksponaty zgromadzone w tamtym miejscu zabezpieczało się, zamykając pomieszczenie i... zakręcając drzwi drutem. Gdy szpital zbudowano, trafiliśmy do bloku lekarskiego przy ul. Partyzantów. Dalsze peregrynacje wiodły przez Powiatowy Dom Kultury i starą oficynę w podwórzu historycznego Konwiktu Szaniawskich, opuszczoną przez doktora Kaszubskiego. To był przemarzający drewniak w bardzo złym stanie technicznym. Ostatecznie wyprowadziliśmy się stamtąd po zawaleniu się części dachu. Jedna z upadających belek uszkodziła powiększalnik fotograficzny. Ludziom na szczęście nic się nie stało. Obiecano nam pomieszczenia w budynku po szpitalu, przenoszonym do nowej siedziby, ale w poklasztornych pomieszczeniach przy kościele Przemienienia Pańskiego ulokowano Liceum Pielęgniarskie. W 1963 r., po wyprowadzce Sądu Rejonowego z budynku Konwiktu Szaniawskich, wygospodarowano nam tam kilka pomieszczeń. Było ciasno. W takich warunkach trwaliśmy do 1984 r. Na jesieni Muzeum zostało okradzione. Jak się później okazało, kilku nieletnich dostało się do środka przez okno, które tylko ruszyli, a ono wraz z kratami wypadło. Zabrali wówczas pistolety, wypożyczone z Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Zrobiła się afera. Milicja w 2 dni odnalazła chłopców wraz ze skradzioną bronią. Po tym zdarzeniu zabiegałem w ówczesnym Wydziale Kultury Urzędu Wojewódzkiego w Siedlcach o generalny remont budynku.

  Udało się władze wojewódzkie przekonać?

– Dyrektor Wydziału Wacław Kruszewski zlecił opracowanie dokumentacji. Prace trwały rok. W tym czasie zastanawiano się gdzie nas umieścić. Nie było dobrego miejsca. Przy ul. Ks. Brzóski znaleziono lokal na magazyn i biuro. Przenosząc tam zbiory, nie podejrzewałem, że to będzie aż na 13 lat.

Dlaczego Konwikt Szaniawskich remontowano tak długo?

– Remont rozpoczął się w październiku 1985 r. Przedsięwzięcie było zakrojone na dużą skalę. Budynek nie miał izolacji pionowej i poziomej, był zagrzybiony od piwnic po stropy. Wymagał wielu prac, by uchronić go przed ruiną. A brakowało materiałów budowlanych, fachowców, no i oczywiście pieniędzy. Mieliśmy jeszcze pecha. W trakcie remontu rozwiązano firmę, która go prowadziła i planowała ukończenie w ciągu 3 lat. Kolejny prywatny wykonawca zmarł tragicznie. Później okazało się, że z prac, które wykonał, większość nie nadaje się do odbioru. Trzeba było zaczynać od początku. To była gehenna. Ale i wielkie wyzwanie. Ocalenie zabytku z 1733 r. to jest coś.
***
Jak w tym czasie funkcjonowało Muzeum?

– Wystawy urządzaliśmy w najrozmaitszych miejscach. Przeważnie w okolicznych muzeach województwa siedleckiego, w Białej Podlaskiej, w Otrębusach, w Bielsku Podlaskim, nawet w Lublinie i Warszawie. Prezentowaliśmy zbiory w Domach Kultury. Korzystaliśmy z różnych kontaktów. Łukowskie muzeum bardziej było znane w innych miastach. Oprócz wystaw, powiększaliśmy zbiory. Prowadziliśmy ich opracowania i dokumentację. Dokumentowaliśmy fotograficznie przede wszystkim przejawy kultury ludowej. Podjęliśmy też, wspólnie z Łukowskim Ośrodkiem Kultury, realizację projektu „Ginące zawody”. Były konkursy dla twórców ludowych, które współorganizowaliśmy z muzeami w Siedlcach i Białej Podlaskiej. Powstał Łukowski Ośrodek Rzeźby Ludowej i Szkółka Rzeźbiarska, prowadzona przez Mieczysława Gaję i Mieczysława Zawadzkiego. Na brak pracy nie narzekaliśmy. Jeśli, to na warunki, w jakich przyszło pracować.

Pamięta Pan pierwszą wystawę, przygotowaną przez Muzeum?

– O tak! Takich rzeczy nie zapomina się. Wystawy zaczęliśmy organizować w 1961 r. Pamiętam, że była to ekspozycja: „Zbiory etnograficzne Muzeum Regionalnego w Łukowie”. Przygotowaliśmy ją w łukowskim Powiatowym Domu Kultury. Poważniejszą imprezą była konferencja popularnonaukowa z udziałem światowej sławy etnografa, profesora Romana Reinfussa z Uniwersytetu Jagiellońskiego. To był 1963 r.

Który okres pracy uważa Pan za najciekawszy, a który za najtrudniejszy?

– Początki to czas i trudny, i ciekawy. To twórcze działania, pozwalające zaistnieć miastu na kulturalnej mapie kraju. Jeden z 5 działających w kraju ośrodków rzeźby ludowej znajduje się właśnie w Łukowie i jest znany w całej Europie. To ta lepsza strona, a gorsza - brak siedziby, 17 przeprowadzek do czasu uzyskania stałego lokum, ciągnące się remonty i brak pieniędzy. Z działalności merytorycznej warto wspomnieć o tworzeniu w latach 1965-66 Muzeum Henryka Sienkiewicza w Woli Okrzejskiej. Była to wówczas filia naszego Muzeum. W utworzenie placówki w Woli Okrzejskiej wielki wkład włożył ówczesny kierownik Powiatowego Wydziału Kultury, Roman Dajek. Niezwykłym wydarzeniem było przewiezienie w stanie wojennym do Łukowa historycznej tablicy, poświęconej żołnierzom-łukowianom, członkom Polskiej Organizacji Wojskowej, poległym w wojnie polsko-bolszewickiej. Tablica w 1934 r. została wmurowana na gmachu ówczesnego starostwa, a po wkroczeniu hitlerowców została wywieziona. Okoliczności jej zniknięcia do dziś są owiane tajemnicą. Odnaleźli ją zakopaną w ziemi wiosną 1982 r. remontujący dworek Wincentego Pola na lubelskiej Kalinowszczyźnie. Na wyjazdy do Lublina trzeba było mieć przepustki, a co dopiero mówić o transporcie ważącej z tonę granitowej tablicy, zawierającej treści uznawane za nieprzychylne Związkowi Radzieckiemu. No ale to przecież eksponat. Zorganizowałem samochód z Ligi Obrony Kraju, którą kierował wówczas Piotr Zabielski. Dał mi ciężarówkę i kierowców, szkolących się... na potrzeby wojska. Gdy tablica była na miejscu, złożono ją na podwórku Muzeum. Ze względów politycznych nie było szans na wmurowanie tablicy w miejsce, skąd została zabrana. Nikt nie chciał podjąć decyzji. Przeleżała na podwórzu 10 lat. Po konserwacji tablicy, dokonanej przez Andrzeja Sośnierza i Jana Dębskiego, uroczystość jej powtórnego odsłonięcia odbyła się w 1989 r., w rocznicę odzyskania niepodległości. Nie obeszło się bez nacisków, tym razem ze strony „Solidarności”, której działacze, m.in. pani Stanisława Marcińczak, wyrażali niezadowolenie, że „taką tablicę będą wmurowywać komuchy”.
***
Wspomniał Pan o naciskach politycznych...

– Nie będę ukrywał, że przed 1975 r. nasilono propagandę ideologiczną. W pamięć zapadło mi zdarzenie w którąś rocznicę rewolucji październikowej. Zapomniałem o niej. Aż tu wezwał mnie sekretarz Komitetu Miejskiego PZPR i pyta, co przygotowujemy. Zdębiałem. Nie miałem żadnych eksponatów, wypożyczenie ich z jakiegokolwiek muzeum nie wchodziło w rachubę, bo został jeden dzień. Wyjaśniałem, że nie mamy pomieszczenia na tak doniosłą wystawę. A sekretarz na to, by zrobić ją w holu Komitetu. Przyszło mi do głowy, by wykorzystać propagandowe reprodukcje, drukowane w rosyjskim piśmie „Ogoniok”. Jedna instytucja je prenumerowała. Podarowali mi kilkanaście okładek z obrazkami. W drukarni ekspresem mi ponaklejano te obrazki na karton. Plastyk z Domu Kultury wypisał jakieś hasło - tytuł. Sekretarzowi podobało się. Z polecenia PZPR w Komitecie Miejskim robiliśmy jeszcze jedną wystawę w 1988 r. Była to ekspozycja, poświęcona rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę w 1918 r. Z tamtą wystawą wiąże się spór o portret Piłsudskiego. Nasz muzealny fotograf, Karol Cieślak, wykonał fotokopię dekretów leninowskich, był rząd Daszyńskiego, zrobił też ładne zdjęcie marszałka. Po zamontowaniu ekspozycji sekretarz partii obejrzał ją, pochwalił, ale miał uwagi do portretu Piłsudskiego, który był według niego za duży. Odparłem, że innego nie mamy, ale jeśli w Komitecie dysponują mniejszym, to zmienimy. Jak się można było spodziewać, żadnej fotografii marszałka nie mieli i wystawa pozostała bez zmian. Zajęła I miejsce w wojewódzkim współzawodnictwie partyjnym i sekretarz dostał jeszcze pochwałę.

Jak widać, w pracy kulturalnej polityka i propaganda pukają do drzwi. Nawet w demokratycznych czasach. Jak wyglądały Pana ostatnie spotkania z obecnym starostą, Longinem Kajką, kiedy to dowiedział się Pan o konieczności odejścia z Muzeum?

– Mówiłem, że z końcem roku odchodzę. Już od kilku lat byłem w wieku emerytalnym. Zamierzałem przygotować następcę i chciałem dokończyć m.in. zaplanowane dwie duże wystawy: z okazji 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej i działań militarnych, podejmowanych wówczas na Ziemi Łukowskiej oraz z okazji rocznicy odzyskania niepodległości. Starosta podczas pierwszego spotkania stwierdził, że koalicjanci naciskają na niego, by zatrudnić w Muzeum jednego z działaczy, młodego historyka i nauczyciela, pana Grzegorza Osiala. Pan Kajka zaproponował mi w sierpniu, bym przez miesiąc tego pana przygotował do objęcia funkcji dyrektora i we wrześniu przekazał mu obowiązki. Tyle że ja następcę, spełniającego wszystkie wymogi formalne, by stanąć do konkursu, przygotowałem. Propozycji starosty nie przyjąłem więc i 1 września odszedłem z pracy. Teraz słyszę, że pan starosta w wywiadach wyjaśnia, że proponował mi dalszą pracę. To nieprawda. Ale niech już wnioski z tego wyciągają radni i wyborcy. Ja cieszę się z emerytury. Mam dużo czasu i ogrom wspomnień. Zamierzam zająć się pisaniem.
Rozmawiał: Piotr Giczela
Komentarze (7)

Komentarz został dodany

Twój komentarz będzie widoczny dopiero po zatwierdzeniu przez administratora

Dodanie komentarza wiąże się z akceptacją regulaminu

  • najstarsze

  • najnowsze

  • popularne

Klauzula informacyjna
Szanowny Użytkowniku

Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” zaktualizowała swoją Politykę Prywatności. Portal tygodniksiedlecki.com używa cookies (ciasteczek), aby zapewnić jak najlepszą obsługę naszej strony internetowej. Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” i jej Zaufani Partnerzy używają plików cookies, aby wyświetlać swoim użytkownikom najbardziej dopasowane do nich oferty i reklamy. Korzystanie z naszego serwisu oznacza to, że nie masz nic przeciwko otrzymywaniu wszystkich plików cookies z naszej strony internetowej, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Można zmienić ustawienia w przeglądarce tak, aby nie pobierała ona ciasteczek.