Jarmak na Kazimierza w Mordach można uznać za udany, mimo silnego wiatru i opadów śniegu...Fot. ZJ
Samotny harmonista na środku sceny ma chyba najlepiej. Aby wydobyć dźwięki z instrumentu musi się bowiem nieźle nagimnastykować. A w czasie „Jarmarku na Kazimierza”, który odbył się 9 marca w Mordach, było to bardzo pożądane.
Silny wiatr i zacinający śnieg sprawiały, że trzeba się było rozgrzewać. I chyba właśnie aura była najsłabszym punktem imprezy. Do reszty nie można myło mieć zastrzeżeń.
Tych trzech wysokich, eleganckich pań, nie sposób było nie zauważyć. Naprawdę zadawały szyku. W futrach do samej ziemi wyglądały wręcz dostojnie, i mogłoby się zdawać, że przypadkowego rozmówce będą trzymały na dystans. Ale wystarczyła chwila, aby się przekonać, ze panie są niezwykle otwarte. Okazało się, że to trzy siostry – Barbara, Bogusława i Teresa.
- Z domu jesteśmy Zdanowskie - zaprezentowały się panie. - Jesteśmy z Radzikowa, Kornicy i los tak sprawił, że do dziś mieszkamy koło siebie. Przed chwilą zrobiłyśmy drobne zakupy na straganach, a teraz idziemy na grochówkę do GOK.
Okazało się, że rano trzy panie prezentowały się na scenie ustawionej w centralnym punkcie rynku w Mordach. Są bowiem członkiniami Kabaretu „Koziary”.
- Dzisiaj było bardzo fajnie, tylko trochę za krótko, bo pogoda pokrzyżowała plany - mówią na odchodne. - Ale już zapraszamy na Dni Mordów, w pierwszą niedziele sierpnia. Pogoda będzie murowana.
Na stoisku pani Marty Nimani kuszą całe stosy obwarzanków. Są tu jednak także inne, oryginalne wyroby. Drewniane zabawki i instrumenty dla dzieci , flety, grzechotki, bębenki. Pani Marta przyjechała do Mordów z Warszawy, bo twierdzi, że w stolicy nic się nie dzieje, przynajmniej jeśli chodzi o tego typu targi czy festyny ludowe. W ich poszukiwaniu przyjeżdża więc często właśnie do naszego regionu. Jak się okazuje część oryginalnych wyrobów jest dziełem jej męża, Alfredo.
- Mąż pochodzi z Peru - mówi pani Marta. - I uwielbia naszą kulturę ludową i folklor. To właśnie on zrobił te wszystkie instrumenty muzyczne. I cieszą się one wielkim powodzeniem. Niestety, nie przyjechał ze mną na Jarmark w Mordach, bo dla niego jest dziś za zimno. Wiadomo, że Peru to nie chłodna Polska...
Panu Franciszkowi Andrzejczukowi z Radni zimno absolutnie nie przeszkadza. Handluje warzywami i owocami, ale ma też na straganie prawdziwe rarytasy. To trzy piękne siodła. Wystawił je na sprzedaż z bólem serca.
- To siodła ułańskie i kowbojskie, na których sam jeździłem – mówi pan Franciszek. - Niestety, dwa lata temu musiałem sprzedać konie, bo nie miałem ich gdzie trzymać. Z bólem, bo w gospodarstwie konie były od zawsze. Ale teraz gospodarkę przejął syn i zagospodarował dawną stajnie na inne potrzeby.
Pan Franciszek siodła ceni po 1000 złotych za sztukę. Ale w duchu liczy na to, że nie znajdzie się na nie żaden klient...
Pani Monika Gos przyjechała z Radzynia Podlaskiego. Należy do Stowarzyszenia Twórców Ludowych Kultury Nadbużańskiej we Włodawie. Często bywa na podobnych imprezach w Garwolinie czy Mińsku Mazowieckim. Dzisiaj sprzedaje gliniane obrazki, kwiatki robione na szydełku, pisanki oblepiane gliną, aniołki, gliniane świeczniki na ścianę i inne wyroby. To jednak tylko części jej zainteresowań. Zajmuje się też renowacją mebli czy dekorowaniem wnętrz.
- Jeśli coś sprzedam, to dobrze, ale dla mnie największą wartością są kontakty z ludźmi – mówi artystka. - dzisiaj spotkałam tu wiele ciekawych osób. Czasem krótka rozmowa, choćby o życiu osobistym, jest dla mnie inspiracją w twórczości. Ot, choćby po rozmowie o ziołach zaczęłam robić pisanki zdobione nasionami.
Burmistrz Mordów, Jan Ługowski wspomina: - Pamiętam z lat dziecinnych, że jak w Mordach był jarmark, to się z lekcji w podstawówce urywało, żeby być na jarmarku. Tyle tu ciekawych rzeczy się działo. I nasza impreza nawiązuje do tradycji, choć oczywiście nie myślę o żadnych wagarach...
najstarsze
najnowsze
popularne