„Złote Skrzydła” poleciały do Mińska!

Mińsk Mazowiecki

Bożena Nowotniak 2017-02-27 12:14:58 liczba odsłon: 9071

Elżbieta Sieradzińska - pierwsza lauretka Złotych Skrzydeł fot. Janusz Mazurek

Pierwszą zwyciężczynią nagrody Tygodnika Siedleckiego „Złote Skrzydła”, której celem było wyróżnienie nietuzinkowych postaci w naszym regionie, została Elżbieta Sieradzińska - dyrektorka Miejskiej Biblioteki Publicznej w Mińsku Mazowieckim. Zachęcamy do lektury wywiadu z laureatką.

Elżbieta Sieradzińska: pisarka, menedżer, bibliotekarka, piosenkarka, podróżniczka... Kim pani właściwie jest?

– Pisarką - nie. Pisarka pisze poważne powieści. Napisałam dwie książki, przewodnik i biografię, ale ciągle uważam się za autorkę początkującą, za amatorkę. Agata Tuszyńska (polska pisarka i reportażystka) podczas spotkania autorskiego powiedziała, że autor, który chce wszystko umieścić w swojej książce, jest amatorem. A ja właśnie tak chciałam. Wszystko wydawało mi się ważne. Piosenkarką też nie jestem. Piosenkarka żyje ze śpiewania. Ja jestem tylko wokalistką zespołu Costa Nova. Piszę piosenki, ale nie mogę o sobie powiedzieć „kompozytor”. Czasem bywam malarzem domowym. Niedawno przemalowałam w domu ściany na biało i w tej chwili nie mogę patrzeć na pędzel. Bibliotekarką byłam kiedyś. Patrząc z perspektywy widzę, jak bardzo ten zawód się zmienił... Teraz najbardziej jestem dyrektorem biblioteki.

Na liście zajęć, którymi się pani pasjonuje zabrakło jeszcze tłumaczeń z języka francuskiego...

– Przetłumaczyłam 8 książek. Bardzo różnorodnych, bo dotyczących m.in. literatury górskiej i historii chrześcijaństwa.

Która z tych książek może być najbardziej znana?

– Grupa osób pracowała nad przekładem serii romansów historycznych Anny i Serge Golon o przygodach Angeliki. Mnie przypadło w udziale tłumaczenie powieści „Angelika i król”. Kiedy zaczynałam pracę, myślałam, że to taka chałtura. A potem... Z zainteresowaniem odkrywałam, jak powstawał Wersal. Dodam przy okazji, że ówczesna szlachta, paradująca w tych perukach, sukniach, nie myła się. Wyobrażałam sobie zapachy wokół tych ludzi. Zgłębiałam temat wbijania na pal. Wtedy nie było jeszcze internetu. Wiedzę zdobywało się, grzebiąc w bibliotekach. Pamiętam, że miałam problem z tłumaczeniem nazewnictwa różnych odcieni kolorów. O pomoc prosiłam znanego projektanta mody Jerzego Antkowiaka, ale on też miał z tym kłopoty.

Mniej problemów nastręcza pani tłumaczenie książek o górach?

– Jestem górskim łazikiem. Przemierzyłam Tatry, Alpy, Pireneje, Himalaje.

Najwyższe miejsce, do którego pani dotarła...

– Pod Annapurnę (ośmiotysięcznik w Nepalu, dziesiąty co do wysokości szczyt Ziemi). Doszłam do bazy na wysokość 4 300 metrów. To było to!

Góry są dla pani wspaniałą przygodą?

– Każda moja przygoda zaczyna się od książek. Ta z górami zaczęła się od przeczytania klasyki gatunku. To „Moje góry” Waltera Bonattiego. Teraz sama piszę książkę. Nie będzie ona poświęcona mistyce gór. Choć one prowokują do takich rozważań... Wchodząc tam, wysoko, człowiek czuje się szczęśliwy. Bo im wyżej jest, tym mu bliżej do nieba, bo widzi coś, czego inni nie zobaczą. Może to samo czuł autor „Zielonego piekła”, Raymond Maufrais, będąc w dżungli Gujany. Nie wiem, czy to samo odczuwają samotni żeglarze... Ale to jest adrenalina, coś, co pcha do przodu. Świadomość, że ten moment, ten czas jest mój. A potem schodzi się z gór na ziemię. I zaczyna się proza. Kiedy w tej prozaicznej rzeczywistości coś mi nie wychodziło, ktoś utrudniał załatwienie jakichś spraw, przeszkadzał, to miałam swoje powtarzane w myślach zaklęcie: „A ja byłam pod Annapurną, a ja byłam pod Annapurną...”. Potem miał być Everest, ale już z powodów rodzinnych o zdobycie tego szczytu nie walczyłam.

Przerwa w łazikowaniu po górach nie oznaczała końca życiowych przygód...

– Życie nie lubi pustki. Poznałam Cesarię Evorę, nazywaną „bosonogą divą”, pieśniarkę z Wysp Zielonego Przylądka. Pokazała mi kilka fantastycznych miejsc w swoich ojczystych stronach. Znajomość z nią otwierała przede mną wiele drzwi. Zaczęłam też samodzielnie poznawać Wyspy. Byłam tam siedem razy. Każda z wysp jest inna, każda ma swoją magię. Mam takie miejsce na Wyspie Świętego Antoniego, gdzie jest biednie, pusto. Siedząc tam nocą, patrzę przed siebie w ocean i oczyma wyobraźni widzę płynące galeony z niewolnikami, z węglem.

Nic dziwnego, że napisała pani przewodnik po Wyspach Zielonego Przylądka i książkę o „Bosonogiej divie”.

- Bardzo dużo zawdzięczam „Bosonogiej”. Dzięki niej poznałam wielu ludzi. Pisząc o niej, promując jej kraj, chciałam coś jej oddać.

Udało się?

– Nawiązały ze mną kontakt dwie młode osoby. Napisały, że jako cel swojej podróży wybrały Wyspy Zielonego Przylądka i odkrywały je z moją książką pod pachą. „Jest tak, jak pani napisała” – przeczytałam w liście od nich. Była to para Polaków. Brali ślub w Irlandii, a w podróż poślubną pojechali na Wyspy. Mam poczucie, że oddałam Cesarii to, co od niej dostałam. Zresztą, to jej zawdzięczam, że nie patrzę, jak kto jest ubrany, jak się wyraża. Mimo że wiele nas różniło, ona przez 10 lat, tyle trwała nasza znajomość, nauczyła mnie otwartości do ludzi. Co nie znaczy, że sama nigdy nikomu nie nadepnęłam na odcisk.

Otwartość, empatia to czasami tylko puste słowa...

– Wolimy oglądać filmy, których bohaterowie są młodzi, bogaci, zdrowi i piękni. Nie lubimy reportaży pokazujących choroby, śmierć, wojny, biedę. Nie lubimy odwiedzać chorych w szpitalach. I to nie jest tylko ludzki odruch. Przybłąkały się kiedyś do naszego domu trzy dzikie kotki. Czarnego jacyś źli ludzie otruli. Dwa pozostałe, kiedy widziały, że czarny odchodzi, odsuwały się od niego. Pamiętam, jak kiedyś byłyśmy z Cesarią w restauracji w Barcelonie. Weszła tam grupa roześmianych, rozbrykanych ludzi z zespołem Downa. Kelner na ich widok uśmiechnął się od ucha do ucha. Okazało się, że grupa niepełnosprawnych przychodzi tam raz w miesiącu. A teraz wyobraźmy sobie podobną sytuację w polskiej restauracji: wchodzi 30 niepełnosprawnych, których z uśmiechem trzeba czasami nawet karmić... Przecież u nas kobieta nie może w lokalu nawet nakarmić dziecka, bo pojawiają się oburzeni. Relacje z Cesarią nauczyły mnie otwartości, a jednocześnie uświadomiły, że wielu ludziom bardzo do takiej postawy daleko.

Wiemy, kim jest Elżbieta Sieradzińska. A kim chciała być przed laty?

– W dzieciństwie marzyłam o podróżowaniu. Chciałam być tłumaczem, najlepiej indianistką, ale takiego kierunku nie było. Koleżanki mówiły, że będą nauczycielkami, paniami z telewizji, tak jak Loska czy Wojtczak, a ja myślałam, że dobrze byłoby być wilkiem. Wolnym, biegającym, wyjącym do księżyca. To było dla mnie romantyczne. Wiele w życiu zależy od tego, kogo spotykamy na swojej drodze. Gdybym spotkała, kogoś, kto jedzie na festiwal piosenki studenckiej, i pojechała z nim, może byłabym zawodową piosenkarką. Koniec moich studiów przypadł na okres zawieszania stanu wojennego. Skończyłam romanistykę, ale umiejętności filologiczne wtedy nie były przydatne. Zleceń na tłumaczenia nie było, a w szkole nie chciałam uczyć. I tak zostałam „człowiekiem orkiestrą”, niespokojną duszą. Raz chcę robić to, za chwilę coś innego. Nie skupiam się na jednej rzeczy. I to jest mój błąd.

Zapewne podczas licznych podróży spotykała pani szamanów, wróżbitów. Czy któryś nich nie przepowiedział, że otrzyma pani tytuł Człowieka Roku?

– Nigdy nie byłam u wróżbitów. Nie jestem pewna, czy bym chciała wiedzieć, co mnie spotka. Bałabym się też usłyszeć, kim byłam w innych wcieleniach. Najgorsze, gdybym była pająkiem. Wystarczy zostawić mnie w pustym pokoju z pająkami, to przyznam się nawet do zamachu na Lenina.

Komentarze (1)

Komentarz został dodany

Twój komentarz będzie widoczny dopiero po zatwierdzeniu przez administratora

Dodanie komentarza wiąże się z akceptacją regulaminu

  • najstarsze

  • najnowsze

  • popularne

Klauzula informacyjna
Szanowny Użytkowniku

Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” zaktualizowała swoją Politykę Prywatności. Portal tygodniksiedlecki.com używa cookies (ciasteczek), aby zapewnić jak najlepszą obsługę naszej strony internetowej. Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” i jej Zaufani Partnerzy używają plików cookies, aby wyświetlać swoim użytkownikom najbardziej dopasowane do nich oferty i reklamy. Korzystanie z naszego serwisu oznacza to, że nie masz nic przeciwko otrzymywaniu wszystkich plików cookies z naszej strony internetowej, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Można zmienić ustawienia w przeglądarce tak, aby nie pobierała ona ciasteczek.