Żandarmi zdobyli Elbrus

Mińsk Mazowiecki

Paweł Świerczewski 2018-02-15 10:14:47 liczba odsłon: 3999
Na szczycie Elbrusa fot.  Paweł Tylka

Na szczycie Elbrusa fot. Paweł Tylka

Elbrus - najwyższy szczyt Kaukazu o wysokości 5642 m n.p.m. zdobyli żandarmi z Mińska Mazowieckiego: ppor. Piotr Puchacz oraz starsi szeregowi Kamil Orman, Paweł Odoliński, Kamil Gęsich, Kamil Strzyżewski.

Atak szczytowy odbył się 28 stycznia. Wczoraj (14 lutego) na stronie internetowej ŻW w Mińsku Mazowieckim pojawiła się relacja z wyprawy. Jej treść poniżej.

Pomysł zimowego wejścia na najwyższy szczyt Rosji (Elbrus 5642m n.p.m.) zrodził się podczas jednego z wyjazdów w Bieszczady. Po zdobyciu Mont Blanc (4810 m n.p.m.) kolejnego celu postanowiliśmy poszukać w górach Kaukazu. Tamtejsze pasmo oferuje wiele ciekawych wyzwań. Co najważniejsze zaistniała możliwość przekroczenia bariery 5 tysięcy metrów. Wspinaczką wysokogórską interesujemy się od wielu lat.  Każdy z członków wyprawy ma na swoim koncie wiele górskich sukcesów. Do najważniejszych można zaliczyć zarówna letnie, jak i zimowe  wejścia na szczyty z masywów Monte Rosa i Mont Blanc. Byliśmy również na  szwajcarskim Matterhormie, który przez liczne grono uważany jest za najpiękniejszą górę świata. Przez ostatnie lata gromadziliśmy doświadczenia w różnorakich górskich pasmach, na jurajskich skałkach a także halach wspinaczkowych. Szlifowaliśmy formę, biegając maratony, ultramaratony oraz triathlony. Elbrus nie jest wymagającym szczytem i w okresie letnim zdobywa go wiele osób. Latem jest to po prostu duża góra z mozolnym podejściem. Właśnie dlatego postanowiliśmy, że jeżeli mamy zdobyć ten szczyt, trzeba to zrobić zimą. To pora roku niesie ze sobą zupełnie inne doznania. Największym utrudnieniem są przede wszystkim warunki pogodowe. Silne wiatry i niskie temperatury (-40°C/-50°C). Dlatego też wejścia zimowe dają większą satysfakcję oraz nieporównywalnie większy prestiż. Zaczęliśmy przygotowania do wyprawy. Skoro mieliśmy zdobywać Elbrus, chcieliśmy być pewni, że wszystko będzie dopięte na ostatni guzik. W tym celu zorganizowaliśmy parę wyjazdów. Między innymi kolejny raz w Bieszczady – które przywitały nas nieprzetartymi szlakami ze śniegiem po pas, w Tatry – gdzie mogliśmy odświeżyć sobie techniczne aspekty wspinaczki i na koniec w Alpy na Wildspitze (3770m n.p.m.). Tych parę wyjazdów pozwoliło nam zgrać się ze sobą i przetestować sprzęt. Po zapoznaniu się z prognozami datę wylotu ustaliliśmy na poniedziałek 22 stycznia 2018 roku. Tego dnia o 22:30 z lotniska Okęcie wylecieliśmy do Gruzji, szczegółowiej do jej stolicy Tbilisi, skąd mieliśmy dojechać do miejscowości Terskol w Federacji Rosyjskiej (…). Wieczorem 23 stycznia byliśmy na miejscu. Gdzieś ponad nami w chmurach był cel naszej podróży. Ostatnia noc w ciepłym hotelu. Ostatnie pakowanie.  Zdobywanie takiego szczytu nie jest zwykłym wchodzeniem byle wyżej. Żeby stanąć na szczycie, trzeba w odpowiedni sposób przyzwyczaić organizm do wysokości. Pierwsze dni wchodziliśmy i schodziliśmy w ramach aklimatyzacji. Powyżej 4 tysięcy metrów wisiały chmury, zasłaniając szczyt. Padał śnieg. Póki co temperatury nie przerażały, wahając się w granicy około  – 23°C. Po dwóch dniach osiągnęliśmy schron Priut11 na wysokości 4050 m n.p.m. To z tego miejsca mieliśmy zaatakować wierzchołek. W piątek po raz pierwszy zza chmur wyłonił się szczyt. Wiatr wciąż był dosyć silny a temperatura niska, ale słońce operowało tak mocno, że wspinaczka wydawała się całkiem przyjemna. Tego dnia osiągnęliśmy wysokość 4600 m n.p.m., po czym wróciliśmy na 4050 m n.p.m. Powyżej Skał Pastuchowa praktycznie nie było śniegu. Góra była oblodzona a śnieg wywiany. Prognozy były bardzo dobre. Rozpoczęliśmy ostatnie przygotowania. Dzień ataku szczytowego rozpoczął się o godzinie 3:00. Roztopiliśmy śnieg, by zrobić herbatę do termosów. O 4:00 byliśmy gotowi do wyjścia. W nocy było bardzo zimno. Temperatura odczuwalna spadła do –40VC . Wiał silny wiatr. Przed nami było ponad 1500 m przewyższenia. Pierwsze promienie słoneczne przywitaliśmy z wdzięcznością. Zrobiło się cieplej a wiatr nieco zelżał. Około godziny 1000 osiągnęliśmy wysokość 5300 m n.p.m. Elbrus nie jest trudny technicznie i po drodze nie ma ryzyka napotkania szczelin, więc nie musieliśmy być związani liną. Pozwalało to spokojnie iść każdemu w swoim tempie, co  sprawiło, że odległości pomiędzy nami były dosyć duże. Powyżej siodła tempo wejścia znacznie spadło. Wysokość robi swoje. Zaczęliśmy to odczuwać. Na szczęście szczyt był już naprawdę blisko i to nas motywowało. Krok po kroku zbliżaliśmy się do celu.  27 stycznia 2018 roku stanęliśmy na szczycie. Zmęczeni, zmarznięci i ogromnie szczęśliwi. 5642 m n.p.m. 

Tekst relacji - st. szer. Kamil Orman

Zdjęcia -  Paweł Tylka

Tutaj obejrzycie fotorelację z wyprawy.

Komentarze (0)

Komentarz został dodany

Twój komentarz będzie widoczny dopiero po zatwierdzeniu przez administratora

Dodanie komentarza wiąże się z akceptacją regulaminu

Klauzula informacyjna
Szanowny Użytkowniku

Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” zaktualizowała swoją Politykę Prywatności. Portal tygodniksiedlecki.com używa cookies (ciasteczek), aby zapewnić jak najlepszą obsługę naszej strony internetowej. Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” i jej Zaufani Partnerzy używają plików cookies, aby wyświetlać swoim użytkownikom najbardziej dopasowane do nich oferty i reklamy. Korzystanie z naszego serwisu oznacza to, że nie masz nic przeciwko otrzymywaniu wszystkich plików cookies z naszej strony internetowej, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Można zmienić ustawienia w przeglądarce tak, aby nie pobierała ona ciasteczek.