Ma 88 lat. Z Kałuszynem jest związana od urodzenia. Przez wiele lat pomagała mieszkańcom, pracując społecznie. A teraz może być zmuszona do opuszczenia rodzinnego miasta.
Zofia Gruszewicz fot. Aga Król
Ma 88 lat. Z Kałuszynem jest związana od urodzenia. Przez wiele lat pomagała mieszkańcom, pracując społecznie. A teraz może być zmuszona do opuszczenia rodzinnego miasta.
W Kałuszynie Gruszewiczową znają prawie wszyscy. Nawet kilkunastoletni chłopcy, którzy strzelają pod blokiem na Zamojskiej z zabawkowych karabinów, wiedzą, kim jest ta pani. Miła, elegancka, w białym kapeluszu. Z każdym pogada, wiersz powie, piosenkę zaśpiewa...
POZOSTAŁOŚCI WOJNY
Pani Zofia Gruszewicz urodziła się w Kałuszynie. Spędziła tu całe dotychczasowe życie. W 1941 roku, kiedy Niemcy likwidowali miejscowe getto, została przypadkowo ranna: odłamek pocisku utkwił jej w klatce piersiowej.
- Gdy zostałam postrzelona, miałam dziesięć lat. A moja starsza o trzy lata siostra trafiła do obozu - opowiada z przejęciem.
Pani Zofia narzeka na zdrowie. Ma orzeczony umiarkowany stopień niepełnosprawności. Leczy się z powodu nadciśnienia i miażdżycy. Czeka ją operacja lewego oka.
- Wiele moich schorzeń to pozostałości wojny - mówi. - Wie pan, jak wchodzę do sklepu, to każda bramka piszczy, bo mam w sobie żelastwo. Mam specjalny dokument, który to poświadcza. Zawsze mam go przy sobie, żeby nie było, że coś wynoszę ze sklepu... – uśmiecha się. I dodaje: - A tutaj proszę: dwa pudła pełne leków. Na oczy, na serce, na pęcherz, na tarczycę... Kiedy wykupuję lekarstwa, wydaję ponad dwieście złotych. Jeden preparat darmowy, za resztę płacę sto procent.
Pani Zofia zażywa też lekarstwo stymulujące pracę mózgu.
- Od 2001 roku zdarza się, że przewracam się, tracę równowagę - tłumaczy.
PODCHODZIŁAM, POMAGAŁAM...
najstarsze
najnowsze
popularne