Kilka dni temu wybrałem się na ryby, po raz pierwszy w tym roku. Tradycyjnie nad Liwiec w okolicach Zaliwia w gminie Mokobody. A że nic nie brało, też tradycyjnie, przysiadłem się do kolegi wędkarza. Ten opowiedział mi historię, która podniosła mi ciśnienie.
Mój towarzysz był kilka dni temu na rybach w tym samym miejscu z kolegą. Nic nie mąciło im błogiej ciszy i spokoju (a już na pewno nie ryby), aż do momentu, kiedy „coś” się pojawiło nad nimi...
– Najpierw usłyszałem dziwne bzyczenie – opowiadał. – Rozejrzałem się, ale niczego nie zauważyłem. Zadarłem głowę do góry, a tu wisi dron. Aż się zdenerwowałem, co to za diabelstwo, ale wędka była za krótka, żeby to strącić...
I dobrze, bo kolega by jeszcze odpowiadał za zniszczenie mienia. Po chwili wszystko się wyjaśniło. Nad rzeką pojawiła się straż rybacka. Panowie poinformowali, że za pomocą drona obserwowali zachowanie wędkarzy nad wodą. Ci zdali egzamin, bo strażnicy nie mieli żadnych uwag do ich etyki wędkarskiej. Jednak skrupulatnie skontrolowali, czy wędkarze nie mieli złowionych wcześniej ryb. Sprawdzili wędkarskie dokumenty. Po kontroli, z lądu i powietrza, ruszyli dalej, wzdłuż Liwca.
Czy rzeczywiście straż rybacka prowadzi kontrole za pomocą dronów?
– Straż współpracuje z osobami, które mają drony – informują w PZW. – Dysponują nimi także prywatnie niektórzy strażnicy, wykorzystując urządzenia do kontroli nad wodą. Dron ma duże pole obserwacji, może dotrzeć w każdy teren, no i raczej nikt nie spodziewa się kontroli z powietrza. Ma też tę zaletę, że nagrywa ewentualne wykroczenia, co może stanowić dowód w sprawie.
– Dron na bieżąco przekazuje informacje znad wody i obserwuje wędkarzy – mówią strażnicy. – Możemy więc zauważyć i zarejestrować, kiedy kłusownicy podejmują sieci, czy wędkarz nie łowi na niedozwoloną metodę czy też liczbę wędek. Przy tradycyjnej interwencji trudno to czasem udowodnić.
Strażnicy mówią o dronie, że to kolejny strażnik. Nie złapie wprawdzie kłusownika, ale pomoże go namierzyć i udowodnić winę, bo z nagraniami się nie dyskutuje.
Kolega zrezygnował, zwinął wędki i poszedł posiedzieć w ciepłym domu przed telewizorem. Ja tkwiłem jeszcze nad wodą. I kiedy miałem świeżo w pamięci opowieść o dronie, zauważyłem jak niemal bezgłośnie leci nisko nad moją głową helikopter. Nie jakiś ruski wiertalot, ale najprawdziwszy amerykański śmigłowiec Black Hawk. No, głowy nie dam, ale taki wąziutki kadłub, specyficzna barwa, cicha praca śmigieł. Szybko w stresie przeanalizowałem: nie mam żadnej ryby, łowie dozwoloną metodą, mam kartę wędkarską. Poleciał dalej... Okazuje się, że wędkowanie nad poczciwym Liwcem potrafi dostarczyć emocji nie mniejszych niż wysokogórska wspinaczka.
najstarsze
najnowsze
popularne