Mieliśmy przypieprzyć tak, że kremlowskie kuranty zagrają „Mazurka Dąbrowskiego”. Skończyło się na tym, że Leszek Miler zaśpiewał „Mury”. Sukces jest skromniejszy, niż się spodziewano, lecz ewidentny. I nie umniejsza go fakt, że Leszek Miller śpiewał niemrawo. Nie pełną piersią śpiewał, a tylko mruczał wstydliwie. Bo choć podśpiewywał jak nastolatka, z pewną taką nieśmiałością, to po występie brawo bił solidnie, z wprawą starego partyjnego rzemiechy.
Wszystko to - kto widział, ten wie; kto nie widział, niech sobie wygugluje – działo się pod Kancelarią Premiera podczas protestu „Solidarności” przeciw podwyższeniu wieku emerytalnego. Klip poszedł w Polskę i uzyskał sporą oglądalność. Nie mogło być inaczej. Zasłużony lider postkomunistów śpiewał „Mury” Jacka Kaczmarskiego, piosenkę, która – trochę chyba wbrew intencjom - stała się w latach 80. głosem robotniczo-inteligenckiego oporu przeciwko komunistom. (Czy wypada jeszcze pisać „piosenkę”, czy może już „pieśń”?)
Historię piszą zwycięzcy – mówi złota myśl. Okazuje się, że nie wyłącznie historię i nie tylko piszą. Zwycięzcy decydują również o doborze repertuaru. Choć związkowcy z „Solidarności” zapewne nie uważają się za zwycięzców. Co z nich za zwycięzcy, skoro koczują na ulicy przed urzędem, czekając na wysłuchanie? Spostrzeżenie to będzie tym bardziej przykre, jeśli związkowców obecnych przymierzy się do marzeń, rozmachu i swobody pierwszej „Solidarności”. Program był przecież nielichy: Przypieprzyć tak, że kremlowskie kuranty zagrają „Mazurka Dąbrowskiego”…
Sądziłem, że to zdanie to apokryf albo fałszywka; jeszcze jedna narracja o zgubnych fantazjach, jakie roiły się w latach 80. w zbyt gorących polskich głowach. Gdzieś czytałem czy słyszałem, ktoś tak powiedział, ale kto, kiedy, gdzie, w jakiej intencji? Równie dobrze mogło być z telewizyjnego „Dziennika” jak z powieści Konwickiego… Teraz już wiem: wszechwiedzący Pan Internet – podziękowania dla wyszukiwarki! – przypisuje te słowa Andrzejowi Rozpłochowskiemu ze śląskiej NSZZ „S”. Choć kuranty nie zagrały „Mazurka”, nie bardzo się pomylił stary wiarus Rozpłochowski.
Uderzenie okazało się na tyle mocne, że nie wytrzymały kremlowskie kuranty i po pewnym czasie zagrały pierestrojkę. Melodii nie zmieniły, ale przycichły i na parę lat trafiły do reperacji. My tymczasem odzyskaliśmy wolność, odprawiliśmy czerwonoarmistów, weszliśmy do NATO i UE… Leszek Miller śpiewa „Mury”, a nie my „Międzynarodówkę”. Dobre i to.