Kibic w euforii, kibic zadowolony, kibic spełniony – owszem, czasami występuje w przyrodzie, ale nie za często. Błogostan i szczęście to nie są zasadniczo kibicowskie żywioły. W życiu kibica są to raczej stany efemeryczne i przejściowe. Naturalny stan kibica to żal i frustracja, płacz i zgrzytanie zębów. Spieszmy się kochać nasze drużyny, tak szybko przegrywają – można powiedzieć. Nie ma co liczyć na kompletne i trwałe zwycięstwa. Trzeba w lot chwytać ulotne euforie – szczęśliwe bramki, udane interwencje, chwilowe przewagi. Bo szybko nie powrócą. Pod tym względem – witaj czasie przeszły – piękne były to dla nas mistrzostwa.
Czy jest na świecie drużyna, która nigdy nie przegrała? Nie ma. Wcześniej czy później, przegrywają wszystkie. Kibice ilu reprezentacji poczują się spełnieni i szczęśliwi po finałowym meczu Euro 2012? Słownie: jednej. Tylko jednej. Kibice pozostałych 15 drużyn, wcześniej czy później, poczują - że powiem górnolotnie - jak smakuje gorycz porażki. Jakkolwiek okrutnie to zabrzmi - cieszmy się, że mamy to już za sobą. Jeśli w wyniku naszej reprezentacji jest coś niepokojącego, to raczej to, że choć przegraliśmy, to przegraliśmy nieznacznie. Mówiąc językiem bokserskim, przegraliśmy nie przez nokaut, a na punkty. Nie mówię o wyniku w tabeli, lecz o tym, co działo się na boisku. Szczerze mówiąc, obawiałem się, że to się tak skończy. Nie martwiłem się, że nam skórę złoją, ograją do zera i ośmieszą. Nie trapiłem się ewentualnym wielkim mantem na murawie zielonej. Nie martwiłem się, bo z wielkich klęsk mogą w przyszłości – niezliczone są na to przykłady – wielkie zwycięstwa wyniknąć. Ewentualnymi tryumfami, co oczywiste, także się nie zamartwiałem. Miło i przyjemnie jest bowiem zwycięstwa odnosić. Nie martwiłem się, że chwałą zwycięzców opromienieni jeszcze wyżej wzlecimy w słońce patriotycznej euforii. Wszelkie skrajności - tryumf albo zgon – brałem pod uwagę i na wszystkie z góry się cieszyłem.
Przyjechali do nas sami najlepsi, zwycięzcy, którzy w eliminacjach pozostawili za sobą tabuny przegranych. I graliśmy z tymi zwycięzcami jak równy z równym. W rywalizacji wychodziliśmy (przeważnie) na remis. Nawet z tymi, którzy głośno zapewniali, że mierzą w mistrzostwo. Mieliśmy swoje przewagi, oni mieli swoje. Strzelaliśmy gole i nam gole strzelali. Jeśli się czegoś obawiałem, to tego – powtarzam - że skończy się to tak, jak się skończyło – że skończy się nie wiadomo jak i niewiadomo czym; że skończy się przeciętnie i średnio. Ze średniactwa i przeciętności nic, ani dobrego ani złego, nie wynika. Jak jest średnio, to znaczy, że dalej tylko średnio będzie. A średnio to nie znaczy dobrze. Średnio to średnio.