Wychodzę z ryneczku z podręcznym zestawem antyputinowskim – kilogramem polskich jabłek w siatce. Za kilka dni będziemy świętować 94. rocznicę odparcia bolszewickiej nawały. Jeśli tym razem, jak to mówią, rozejdzie się po kościach i skończy na jabłkach – nasze szczęście.
To straszne, jak się ta rusofobia szerzy po świecie. To przecież był lokalny, niemal wymarły obrządek, występujący u paru patriotycznie wzmożonych egzemplarzy nad Wisłą oraz w kilku innych pogranicznych prowincjach. A teraz?
Holendrzy, zamiast przykładnie pójść na koncert Chóru Aleksandrowa, w rusofobię masowo popadają. A przecież gdyby – jak zalecają lewaccy szamani – zaprosili do siebie Teatr Balszoj, ich narodowa żałoba, o niestety jawnie antyrosyjskim charakterze, przeszłaby im jak ręką odjął. Ale nie! Uparli się. O zabitych pasażerach lotu MH-17 pamiętają, o prawdę się upominają, oszołomy. A Europa trzyma z nimi. Zamiast pokazać swoją tradycyjną otwartość, zawzięła się i nadęła na ekonomiczne sankcje.
Coraz to nowe nacje, nie tylko w Europie, przechodzą w sprawie Rosji operację „Przejrzeć na oczy”. Dowiadują się tego, co nam wiadome jest od stuleci - jak to jest mieć Rosję pod bokiem. Takie są, niestety, skutki globalizacji. Możesz z Rosją nie graniczyć, możesz nie mieć dziejowych traum ani historycznych doświadczeń, możesz być nawet daleką Malezją – i tak cię dopadnie.
Zostało Ci do przeczytania 59% artykułu
Aby przeczytać całość kup e-wydanie nr 32/2014: