Nie ma tak głębokich rowów, których partyjni nie byliby w stanie przeskoczyć w obliczu ofensywy bezpartyjnych. Choćby nie wiem jak żarli się między sobą, zagrożeni ofensywą bezpartyjności, staną ramię w ramię.
Nie ma tak głębokich rowów, których partyjni nie byliby w stanie przeskoczyć w obliczu ofensywy bezpartyjnych. Choćby nie wiem jak żarli się między sobą, zagrożeni ofensywą bezpartyjności, staną ramię w ramię.
A siedlecka PO to potrafi nawet tak, że stanie bokiem.
Oceniając powyborcze wydarzenia w mieście, bądźmy jednak sprawiedliwi. To przecież bezpartyjni zaczęli. Bezpartyjni pierwsi skrzyknęli się przeciwko partyjnym, tworząc komitet wyborczy o bezczelnie aroganckiej nazwie: Bezpartyjne Siedlce. Jawna ta prowokacja oczywiście nie mogła pozostać bez odpowiedzi. I nie pozostała: w odpowiedzi partyjni zmówili się przeciwko bezpartyjnym.
Skoro pojawił się byt pod nazwą Bezpartyjne Siedlce, to, biorąc rzecz logicznie, powinny też istnieć Siedlce partyjne. I co, istnieją? A nie istnieją? Oczywiście, że istnieją! Partyjne Siedlce istnieją i mają się świetnie. Z roku na rok – mówiąc ściśle, z kadencji na kadencję – coraz lepiej. Choć nie zawsze tak było. Najstarsi siedlczanie pamiętają czasy śp. prezydenta Henryka Guta. Wtedy przez myśl nam nie przeszło, że wszystko – od miejskich spółek po kulturę – można upartyjnić. A dzisiaj? Podobno już przy wejściu legitymacje sprawdzają. Że jeszcze nie wszędzie? Prawda, nie wszędzie. Bronią się jeszcze twierdze Grenady, ale w Grenadzie zaraza...