Wolność słowa nie ma tu nic do rzeczy
Artykuł drugiej potrzeby
W podróżach staram się nie awanturować. Z islamem zadarłem tylko raz, a i to przypadkowo. Żaden więc ze mnie „Charlie”, europejski intelektualista czy wolnomyśliciel. Tego dozorcę (mam nadzieję, że nie był to, do licha, sam muezzin!) naprawdę wkurzyłem niechcący.
Delhijski Dźama Masdźid, czyli Meczet Piątkowy (w piątek odbywają się tłumne, obowiązkowe modlitwy) to największy meczet w Indiach.
Na szczyt minaretu wdrapaliśmy się akurat przed zmierzchem. Marcowe słońce chyliło się nad dachami Starego Delhi. Upał nieco zelżał. Z marmurowych kopuł zrywały się stada gołębi, zataczały koło ponad placem modlitwy i przysiadały znowu.
Pstryknęliśmy, jak to turyści, kilka obowiązkowych zdjęć, a potem już tylko patrzyliśmy. Na plac w dole, po którym krążyli nieśpieszni przechodnie, na przykurzoną zieleń na majdanie Czerwonego Fortu i niebieskawą aksamitkę Jamuny za jego murami. Patrząc z perspektywy, wcale nie wydawały się tak wysokie. Cienie wydłużały się, z dołu dobiegały stłumione odgłosy wielkiego miasta. Na szczycie minaretu zostaliśmy sami. Po dniu spędzonym w tłoku dwudziestomilionowej metropolii – wielkie ukojenie. Do czasu.
Zostało Ci do przeczytania 65% artykułu
Aby przeczytać całość kup e-wydanie nr 4/2015: