Piszę ten felieton w porze ekscentrycznej, w poniedziałek o piątej nad ranem, lekko poziewując. Jeszcze około północy w sennych majaczeniach wydawało mi się, że słyszę szum deszczu i kapanie z dachu. Nic z tego nie będzie – żałowałem. Ale o 3.30 za oknem lśniły wszystkie gwiazdy, co do jednej. Astronomowie nawet tacy jak ja – domorośli i przypadkowi, nie mogli trafić lepiej. Nie ma rady, trzeba wstawać. Następna taka okazja dopiero w 2033.