Dzisiaj wszyscy jesteśmy Francuzami. Tak samo jak poprzednio wszyscy byliśmy londyńczykami czy madrytczykami. Gesty solidarności w obliczu terroryzmu mamy przećwiczone. Pod ambasadę niesiemy znicze i kwiaty, gmachy publiczne oświetlamy w stosownych barwach, na stadionie przed meczem trwamy minutę w ciszy. Tyle można zrobić. To znaczy można więcej... Ale co więcej, ode złego pochodzi.
Najlepsze, co się może trafić Europejczykowi, to siedzieć w piątkowy wieczór z przyjaciółmi na tarasie paryskiej kawiarni. Przy kieliszku wina i desce prowansalskich serów niespiesznie dyskutować, na przykład, o ksenofobii i rasizmie. I właśnie w to miejsce nas trafili.