To wcale nie wymagało wielkiej erudycji. Przypłynął do mnie melodiami z kasetowego magnetofonu marki „Unitra”: „Przesłuchaniem anioła”, „Potęgą smaku”, porywającym rytmem „Ornamentatorów”. Pewnego dnia odkryłem, że „Wiersze zebrane” Zbigniewa Herberta stoją na półce w pokoju rodziców. Pożyczyłem sobie i nigdy nie oddałem. Miałem szesnaście lat, w sam raz na książki zbójeckie i ambitne. Grzbiet okładki, widać otwieranej zbyt często, po kilku latach pękł, ukazując tekturowe wnętrze i poszarpaną siatkę białych nitek.