Pręty w klatce

Artykuł drugiej potrzeby

Dariusz Kuziak 0000-00-00 00:00:00 liczba odsłon: 3770

Karnawał Solidarności? Jaki karnawał? Karnawał to radosny czas potańcówek, zabaw, maskarad i balów. Tak się czasami mówi bezmyślnie: karnawał Solidarności. Kilkanaście tamtych miesięcy sprzed trzydziestu lat - między sierpniem 1980 a grudniem 1981 - pamiętam zupełnie inaczej. Maskarad rzeczywiście nie brakowało, ale karnawał? Powiedziałbym raczej, że był to czas, kiedy w klatce pokazały się pręty.

W 1950 r., a więc jeszcze trzydzieści lat wcześniej - tego nie pamiętam, czytałem - literat Adam Ważyk zalecał Konstantemu Ildefonsowi Gałczyńskiemu, by mocniej wdrożył się w poetykę socrealizmu i „ukręcił łeb temu rozwydrzonemu kanarkowi, który zagnieździł się w jego wierszach”. Gałczyński miał na to, już nie z trybuny Związku Literatów, a całkiem prywatnie, odpowiedzieć: „No cóż, kanarkowi można łeb ukręcić, ale wtedy wszyscy zobaczą klatkę”.
Obrastający legendą Sierpień 1980 i kilkanaście następnych miesięcy były właśnie czasem, kiedy zobaczyliśmy klatkę. Było, prawda, więcej wolności, ale wyzwolona energia narodu co rusz obijała się o stalowe pręty. Im więcej się chciało (idealna ilustracja przysłowia o apetycie, który rośnie w miarę jedzenia), tym bardziej okazywało się, że nie można, nie wolno i że surowo wzbronione, bo wolność grozi sowiecką interwencją albo w ogóle III wojną światową. Państwo, które pokolenia Polaków, z ostrożności, z nawyku lub braku namysłu, gotowe było nazywać własnym, okazywało się sprawcą opresji, a nawet agresorem..
Trzy miesiące po Sierpniu na rocznicowym apelu szkolny POP (małolatom wyjaśniam: POP to przewodniczący Podstawowej Organizacji Partyjnej, w naszej szkole była to przewodnicząca) wzniósł okrzyk: Wielka Socjalistyczna Rewolucja Październikowa - niech żyje! Mieliśmy go młodzieńczo podchwycić. Nie podchwyciliśmy. Odpowiedzią sali była głucha cisza. Za drugim razem - to samo. Trzeciego okrzyku nie było. Tadeusz Konwicki zapisał wtedy we „Wschodach i zachodach księżyca”: „Partia nasza kochana, partia, która zwalczała Boga, bo odbierał jej wielbicieli, partia, która tępiła przeznaczenie jako aroganckiego rywala, partia, której zaczęło się zdawać, że na którymś plenum powoła do życia wszechświat, ta nasza rozkapryszona, wypieszczona, rozkochana w sobie partia padła nosem w błoto i już pół roku tarza się w poniżeniu, w kompletnym upadku, w totalnym rozpadzie. I to ścierwo partii włączą i szarpią nie sępy imperializmu, ale rozwścieczeni szeregowcy partyjni, proletariusze, reprezentanci ludu. A partia, ćwiartowana, kopana, bezczeszczona kwili tylko cichutko o swojej kierowniczej roli. Społeczeństwo polskie w kilka tygodni podzieliło się na dwie substancje biologiczne. Na ogromną masę narodu i na maleńki szczep bakterii obcej agentury. Kilkadziesiąt tysięcy obcych agentów usiłuje rządzić trzydziestosześciomilionowym narodem. Przypomina to trochę próbę kopulowania słonia przez mysz”..
Komentarze (0)

Komentarz został dodany

Twój komentarz będzie widoczny dopiero po zatwierdzeniu przez administratora

Dodanie komentarza wiąże się z akceptacją regulaminu

Klauzula informacyjna
Szanowny Użytkowniku

Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” zaktualizowała swoją Politykę Prywatności. Portal tygodniksiedlecki.com używa cookies (ciasteczek), aby zapewnić jak najlepszą obsługę naszej strony internetowej. Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” i jej Zaufani Partnerzy używają plików cookies, aby wyświetlać swoim użytkownikom najbardziej dopasowane do nich oferty i reklamy. Korzystanie z naszego serwisu oznacza to, że nie masz nic przeciwko otrzymywaniu wszystkich plików cookies z naszej strony internetowej, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Można zmienić ustawienia w przeglądarce tak, aby nie pobierała ona ciasteczek.