Miło dostrzec, że prezydent Bronisław Komorowski to swój chłop i nie wywyższa się zanadto. Teraz widać, jak złośliwi byli ci, którzy z racji pochodzenia zawczasu zarzucali mu ciągotki arystokratyczne, co miało nieuchronnie prowadzić go ku dumnej wyniosłości. Nic z tych rzeczy. Prezydent nie tylko sam się nie wywyższa, lecz nawet nie winduje nadmiernie wymagań. Ani w sztuce dyplomacji, ani w jeździe na nartach, ani nawet w ortografii. Już wiecie, do czego piję? Co roi się w mojej skołatanej głowie? Oczywiście! Mam na myśli sławny wpis, dokonany przez prezydenta w księdze kondolencyjnej Ambasady Japonii: „Jednoczymy się w imieniu całej Polski z narodem Japonii w bulu i w nadzieji na pokonanie skutków katastrofy”. We wpisie, co chyba już wszyscy zauważyli, znalazły się dwa ortograficzne błędy.
Zresztą nie wiadomo, czy to na pewno są błędy. Być może prezydent nie miał na myśli „bólu”, w którym, jak w słowach „boleść” czy „bolesny”, „ó” wymienia się na „o”. Ponieważ znaczna część Japonii została zalana przez tsunami, prezydentowi mogło chodzić o „bul” dźwiękonaśladowczy, taki, z jakim mamy do czynienia, gdy pogrążamy się w wodzie: „bul, bul, bul…”. W takim razie byłby to nie błąd, lecz stosowny wyraz międzynarodowej solidarności. I my, i Japończycy wiemy, co to „bul”, od czasu do czasu jesteśmy bowiem zalewani. Zresztą nie bądźmy przesadnie skromni, zwłaszcza wobec Japończyków. Piszemy przecież zupełnie normalnie, alfabetem łacińskim, lekko tylko wzbogaconym słowiańskimi ogonkami i kreseczkami. To Japończycy komunikują się zupełnie niezrozumiałymi krzaczkami. Jedna jota w tę czy w tamtą stronę nie powinna im więc robić różnicy.
Incydent z księgą kondolencyjną pokazał, że pracownicy Kancelarii Prezydenta w pełni ufają swojemu szefowi. Jak prezydent coś napisze, to nie leci się od razu po słownik ortograficzny, nie wertuje i nie sprawdza. Obowiązuje zasada pełnego zaufania. Z tego powodu wpis z błędami trafił na oficjalną stronę Kancelarii, gdzie wytropili go wszędobylscy i wszystkowiedzący (co za potworne plemię!) internauci. Szczęśliwie, skutki ortograficznego incydentu zostały już zażegnane. Co trzeba zrobić, gdy wyjdzie na jaw, że prezydent Bronisław Komorowski jednak strzelił byka? (Może się to trafić nawet myśliwemu, który fuzję zawiesił na kołku). W takiej sytuacji wypada szybko pokazać, że prezes Jarosław Kaczyński też nie jest w ortografii tęgi. Jak doniosła „Gazeta Wyborcza”, Jarosław Kaczyński popełnił błąd, wstawił o jedną literkę za dużo, pisząc podanie o pracę w 1980 r. O bardziej skandalicznych błędach dowiemy się zapewne, gdy dociekliwi dziennikarze dotrą do zeszytów prezesa z podstawówki.
najstarsze
najnowsze
popularne