W nocy 2 kwietnia, w 6. rocznicę śmierci papieża byłem w Warszawie. Wzdłuż alei Jana Pawła II płonęły rzędy zniczy. Nikt ich pospiesznie nie sprzątał, nie gasił. Stały nietknięte i bezpieczne. Tak samo jak te, które widziałem następnego dnia pod siedleckim pomnikiem Jana Pawła II. Póki płoną, nic im nie grozi. Obowiązek błyskawicznego sprzątania w środku nocy – wydedukowałem – nie dotyczy zniczy papieskich. Natychmiast zniknąć mają tylko te spod Pałacu Prezydenckiego. Anihilacja odbywa się nadzwyczaj zwinnie: wziąć do ręki, zdmuchnąć, schować do plastikowego worka. Kto nie widział, jak sprawne potrafią być warszawskie służby porządkowe, niech obejrzy filmik „Rozkaz: zgasić pamięć!”. Dzieło niezależna.tv o sprzątaniu zniczy z Krakowskiego Przedmieścia trwa 5 minut i jest dostępne w internecie. Dlaczego tam? Zdaje się, że żadna z telewizji nie miała ochoty zaprezentować go swoim widzom.
Być może uznały rzecz za zbyt przygnębiającą. To możliwe. Naprawdę przykro patrzeć. Gdzie jest przepis porządkowy, który zabrania zniczom wypalić się do końca? Dlaczego kwiaty i wieńce trzeba sprzątnąć, nim wstanie świt? Oczywiście, oczywiście... Pałac Prezydencki to nie grobowiec. Od pamięci są cmentarze, a Lech Kaczyński spoczywa na Wawelu. Deptaki są od tego, by po nich chodzić, a nie po to, żeby potykać się tam o znicze. Za kilka dni pierwsza rocznica smoleńskiej katastrofy, więc na razie darujmy sobie te przedwczesne rozważania. Będziemy ich mieli, obawiam się, niestety w nadmiarze. Nie będę brnął w zniczową traumę, bo w sumie chciałem nie o tym. Chciałem zwrócić uwagę, że coraz więcej jest rzeczy, których, śmieszna rzecz, nie można obejrzeć w telewizji. Setki kanałów, a wyświetlić „Mgłę”, „List z Polski”, czy „Zgasić pamięć” nie ma chętnych. Całe radosne badziewie polskiej i światowej kinematografii do kupienia na płytach DVD, a film „Towarzysz generał” o Wojciechu Jaruzelskim, raz w TVP fuksem puszczony, to wciąż dzieło nieosiągalne. Półki w TVP uginają się od nakręconych, a nie puszczonych na ekrany filmów.
Nic dziwnego, że jak za starej, dobrej komuny, konspiratorzy znowu zbierają się w wynajętych salach, by obejrzeć „Mgłę” albo „List z Polski”. Oglądają „Rozkaz: zgasić pamięć!”, a potem nucą sobie pod nosem – bo jak w takich okolicznościach nie nucić? - zapomnianą piosenkę Jana Pietrzaka: „Nielegalne kwiaty, zakazany krzyż”. Rzewnie, jako i mnie, robi się konspiratorom na sercu i łza nostalgii w oku się im kręci. Bo kto mógł przypuszczać, że po trzydziestu latach, w wolnej Polsce, ocaleją takie cudowne azyle prawdziwej wolności. Że kultowe dzieła, na które wypięły się (ze strachu, czy ze wzgardy?) wielkie stacje telewizyjne, trafią w wyślizgane, pradawne koleiny drugiego obiegu.
To musi być wygodna dla wszystkich sytuacja. Telewizje mają spokój i czyste sumienie. Nikt ich nie zmusi do puszczania filmów, które mącą ludziom w głowach i rozbudzają niezdrowe emocje. Widzowie, którzy pozostają pod urokiem „drugoobiegowych” obrazów, mają przywilej obcowania z niechcianą, spychaną na margines rzeczywistością. Dotykają wzgardzonej, dostępnej nielicznym prawdy. Miła to zabawa, bo przecież całkiem bezpieczna. Zomowiec za film pałką nie machnie, a i na przesłuchanie na milicję wzywać nie będą. A prawda jest prawda. „Nielegalne kwiaty, zakazany krzyż... Nielegalny naród, zakazana Polska” Bzdura? Ale jaka krzepiąca!
najstarsze
najnowsze
popularne