Na poligonie macierzyństwa

Siedlce

2011-05-27 10:08:09 liczba odsłon: 4950
Tradycją Stowarzyszenia są doroczne bale karnawałowe dla osób niepełnosprawnych. Fot. Janusz Mazurek

Tradycją Stowarzyszenia są doroczne bale karnawałowe dla osób niepełnosprawnych. Fot. Janusz Mazurek

Teresa dostanie w Dniu Matki od syna laurkę. Wyciętą i narysowaną własnoręcznie, w tajemnicy przed nią, aby była niespodzianka. Na laurce będą kwiaty i czerwone serce. Tak jest co roku, choć Mariusz ma już ponad dwadzieścia lat.


Przekuć rozpacz w siłę

Gdy Andrzejek urodził się z uszkodzeniem centralnego układu nerwowego, Irenie świat się zawalił. Była młodą, piękną kobietą, która szła dotąd przez życie niczym po kobiercu. Wszystko jej się udawało. I nagle: chore dziecko… Pół roku tkwiła w okowach rozpaczy. Nie mogła uwierzyć, że „to” stało się w jej życiu.

Ciemna, lepka rozpacz mieszała się z miłością, której było coraz więcej i więcej. Pewnego dnia spojrzała w lustro. Coś zaskoczyło. Z synkiem w wózeczku, z podniesioną głową wyszła na spacer. Zdawało się jej, że wszyscy przechodnie patrzą w ich stronę. A ona każdym ruchem, spojrzeniem, wyrazem twarzy krzyczała: kooocham swooojeeego syna!!! I czuła, jak rosła w niej niewiarygodna siła. 
To był początek nowej Irenki. Silnej, ale jednocześnie pełnej pokory. Bo pokora to nie rezygnacja. To stawianie ze spokojem i akceptacją czoła temu, co wielu określa jako nieszczęście.

Dziś jej piękną twarz zdobią już zmarszczki. Tylko patrzeć, jak Andrzejek będzie miał trzydzieści lat. Nie zastanawia się, jak potoczyłoby się życie, gdyby urodził się zdrowy… Kocha go bezwarunkowo. Nosi też w sercu dumę, że jej syn chodzi, że samodzielnie dociera na zajęcia w Środowiskowym Domu Samopomocy. Przede wszystkim jednak jest dumna z tego, że jej Andrzejek na piękną duszę, o niespotykanej wrażliwości i delikatności. Ujawnia się to zarówno na scenie, gdy wraz z koleżankami i kolegami ze Środowiskowego Domu Samopomocy w Siedlcach wystawiają przedstawienie, ale także na co dzień, gdy z empatią i czułością opiekuje się mniej sprawnymi przyjaciółmi.

Czasem płaczę, czasem klnę jak szewc…

- Mam silną osobowość. Jestem zaradna aż do bólu. Bezsilność jest dla mnie trudnym uczuciem – mówi Barbara, matka dwudziestokilkulatka, chorego na zespół Downa.
Jak każda normalna kobieta, pokochała maleństwo, które nosiła pod sercem. Po porodzie usłyszała diagnozę i słowa „pocieszenia”, które były jak sztylet w serce: „Te dzieci” zwykle krótko żyją…

- Długo nie mogłam pogodzić się z tym, że mój ukochany syn jest upośledzony. Tak mówiło się przed prawie 30 laty. Słowo „niepełnosprawny” wciąż przebijało się do codziennej polszczyzny – wspomina Basia, energiczna, elegancka blondynka.
To nie wstyd, ale potworna chęć ratowania dziecka kazała jej jeździć do różnych bioenergoterapeutów… Chwytała się przysłowiowej brzytwy. Niemal wszystkiego, choć przecież dobrze wiedziała, że nie można odwrócić okrutnego błędu genów. Dziś sama się dziwi, że jako wykształcona kobieta, racjonalistka, umysł ścisły głęboko wierzyła, że stanie się cud.

Trzymanie się złudzenia łagodziło rozpacz, a życie toczyło się dalej. Została sama z dwójką zdrowych dzieci i czterolatkiem z zespołem Downa.
- Podzieliłam los wielu matek dzieci niepełnosprawnych – kwituje krótko Barbara. 

Samotnych matek skupionych w lokalnym stowarzyszeniu „Przystań” jest wiele. Mężowie i ojcowie albo nie zaakceptowali upośledzonego dziecka, albo wybrali łatwiejsze życie.
Serce matki jednak krwawiło zawsze, gdy ojciec odwiedzał niby trójkę dzieci, ale przynosił tylko dwie czekolady. Dla zdrowych! – mówi już spokojnie Barbara.
Jak sobie poradziła, nie mając wsparcia dziadków, pracując zawodowo? 

- Nigdy nie odcięłam się od swojej siły! Nie rozczulałam się nad sobą! Tylko od czasu do czasu wyłam długo w samotności do poduszki, albo klęłam z pasją jak szewc, aż wyrzuciłam z siebie napięcie, które się we mnie skumulowało – wyznaje Barbara.
Jeśli jest na jakimś punkcie przewrażliwiona, to jest to godność. Nie raz bezczelnie pokazała język, gdy jej ukochane dziecko było pokazywane palcem. Nie raz zbeształa dosadnie kogoś, kto puścił prymitywny komentarz.

Jak lwica

Małgorzata walczyła o Karolinę. Pilnowała harmonogramu wizyt w poradniach, przychodniach, instytutach… Były długo pieluchy, potem godziny mozolnych ćwiczeń, gdy Karolcia uczyła się czytać i prywatne lekcje, aby opanowała liczenie. Jeśli coś nie wychodziło, to Małgosia uważała, że musi w to włożyć więcej wysiłku. 

- O czym marzę? Chciałabym, aby nadszedł taki Dzień Matki, kiedy zapukam do pokoju mojej córki w Domu Opieki, prowadzonym przez nasze stowarzyszenie. Usiądę w fotelu, pokroję ciasto, ale będę delektowała się przede wszystkim spokojem, że moja córka będzie bezpieczna, gdy męża i mnie zabraknie. To przecież kiedyś nastąpi… - mówi Małgosia.

Wypłynął czuły temat, który jak obręcz spaja rodziców zrzeszonych w „Przystani”. Myśl o przyszłości ich dzieci rodzi tak duże napięcie, jak wielka jest matczyna miłość.
Matki chcą, aby powstał nieduży kompleks pokoi z łazienkami i świetlicą. Azyl dla ich wiecznie małych dzieci.
Komentarze (3)

Komentarz został dodany

Twój komentarz będzie widoczny dopiero po zatwierdzeniu przez administratora

Dodanie komentarza wiąże się z akceptacją regulaminu

  • najstarsze

  • najnowsze

  • popularne

Klauzula informacyjna
Szanowny Użytkowniku

Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” zaktualizowała swoją Politykę Prywatności. Portal tygodniksiedlecki.com używa cookies (ciasteczek), aby zapewnić jak najlepszą obsługę naszej strony internetowej. Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” i jej Zaufani Partnerzy używają plików cookies, aby wyświetlać swoim użytkownikom najbardziej dopasowane do nich oferty i reklamy. Korzystanie z naszego serwisu oznacza to, że nie masz nic przeciwko otrzymywaniu wszystkich plików cookies z naszej strony internetowej, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Można zmienić ustawienia w przeglądarce tak, aby nie pobierała ona ciasteczek.