Bratanki lubią na ostro

Artykuł drugiej potrzeby

Dariusz Kuziak 0000-00-00 00:00:00 liczba odsłon: 3132

Są po jednych pieniądzach. O kim się tak mówi i kiedy? Kiedy jeden wart drugiego? Jak my z Węgrami? Ale jak my z Węgrami jesteśmy po jednych pieniądzach, skoro my jesteśmy wyspą jak Grenlandia - wiecznie zieloną, a oni podobno już na poziomie śmieciowym? Jak po jednych pieniądzach, skoro my w Europie robimy za prymusa, a ich sadzają na oślą ławkę? Jak po jednych pieniądzach, skoro my kwitniemy, a bratanki podobno w ekonomicznym korkociągu?
A jednak! Złoty z forintem, bilon w bilon, spadają na łeb na szyję. Czy ociemniali handlarze walutą Budapesztu od Warszawy nie odróżniają? Nie odróżniają najwidoczniej. Z daleka patrzą, a my z Węgrami w jednym koszyku jesteśmy.       

Związaliśmy się od początków. Adelajda, jedni mówią: siostra, inni: córka Mieszka,  wydana za węgierskiego księcia Gejzę, urodziła Stefana, pierwszego króla Węgier. Ukoronowano go koroną, przeznaczoną dla… Chrobrego. Papież zmienił zdanie i posłał ją na Węgry, bo akurat potrzebne mu było węgierskie wsparcie. Są tacy, którzy mówią, że Adelajda nigdy nie istniała. Z dbałości o polsko-węgierską przyjaźń, nie trzeba im wierzyć. Przez stulecia udzielaliśmy sobie wsparcia, wchodząc w dynastyczne koligacje i pożyczając władców: oni nam - andegaweńską królewnę  Jadwigę, my im – jagiellońskiego króla Władysława.

W latach 80. krążył po Polsce dowcip o Chinach, które postanowiły podbić świat. Na mapie w biurze pierwszego sekretarza zaznaczano kolejne zdobycze. Dzień pierwszy: cała Azja na czerwono. Dzień drugi: Australia i Europa na czerwono. Dzień trzeci: Ameryka wzięta! Czwartego dnia dumny pierwszy sekretarz staje przez mapą świata, całą na czerwono. Nagle spostrzega, że pośrodku Europy jest jeszcze jeden białawy punkcik. Woła adiutanta: - Zdobyliśmy świat?  - Tak jest, obywatelu sekretarzu. – A ten biały punkcik? – To tylko resztki Polaków bronią się na dworcu Keleti w Budapeszcie.

Keleti to rzeczywiście był wtedy polski dworzec. Rodacy handlowali na potęgę. Bo u nas nie było nic, a na Węgrzech wszystko: modne ciuchy, zagraniczne płyty, dolary po rozsądnym kursie. Z obozu w Dunaujvaros (a może z tego w Danszentmiklos?) przywiozłem pierwsze karimaty. U nas nie do dostania. To było dobre. Po południu wsiadało się do pociągu na Wschodnim, by po nocnej poniewierce i postoju na dwóch granicach, rankiem podziwiać wschód słońca nad polami kukurydzy na węgierskiej puszcie. Przy mazowiecko-małopolskich spłachetkach wydawały się bezkresne. Do tego arbuzy, brzoskwinie, kabaczki i oczywiście śliwki węgierki… A Balaton? To już był bezapelacyjny Zachód. Pozazdrościć.

Pozazdrościć, zjeść gulasz, zapić palinką i zakąsić papryką. Węgrzy lubią na ostro. I teraz też ostro jadą. Widok ze wzgórza Gellerta na Dunaj i Peszt to jeden z najładniejszych miejskich panoram, jakie znam. I ciężko wyznać - od wieków tam nie byłem. Ale jak forint jeszcze spadnie, a złoty się umocni - pojadę. Przy okazji: jeśli mamy pożyczką dla MFW pomagać krajom, które popadły w tarapaty, to czy te nasze  miliardy nie mogłyby wesprzeć Węgrów? Skoro już jesteśmy po jednych pieniądzach…?

           
Komentarze (0)

Komentarz został dodany

Twój komentarz będzie widoczny dopiero po zatwierdzeniu przez administratora

Dodanie komentarza wiąże się z akceptacją regulaminu

Klauzula informacyjna
Szanowny Użytkowniku

Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” zaktualizowała swoją Politykę Prywatności. Portal tygodniksiedlecki.com używa cookies (ciasteczek), aby zapewnić jak najlepszą obsługę naszej strony internetowej. Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” i jej Zaufani Partnerzy używają plików cookies, aby wyświetlać swoim użytkownikom najbardziej dopasowane do nich oferty i reklamy. Korzystanie z naszego serwisu oznacza to, że nie masz nic przeciwko otrzymywaniu wszystkich plików cookies z naszej strony internetowej, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Można zmienić ustawienia w przeglądarce tak, aby nie pobierała ona ciasteczek.