Sąd sądem, a sprawiedliwość...

Mińsk Mazowiecki

Bożena Nowotniak 2012-01-23 10:22:26 liczba odsłon: 24861
Anita i Jakub Martinowie na korytarzu sądu w Mińsku Mazowieckim

Anita i Jakub Martinowie na korytarzu sądu w Mińsku Mazowieckim

Ile spraw wytoczonych sobie wzajemnie przez rodziny Martinów i Rozalskich z Cezarowa w gminie Dębe Wielkie rozpatrują obecnie sądy w Siedlcach i Mińsku Mazowieckim? Może z 10 - pada odpowiedź, ale dokładnie to nie wiadomo. W tych rachubach pogubili się już sami zainteresowani.

Przed laty Martinowie i Rozalscy mogli być stawiani jako wzór dobrosąsiedzkich układów. Obecnie zagorzali wrogowie i o swoje dobre imię, honor, o bezpodstawne wzbogacenie i o różne odszkodowania toczą spory w salach sądowych.

Nie jesteśmy amiszami

Był 1993 rok. Z Ameryki do Polski przyjechało kilka amiszowskich rodzin i od razu stały się obiektem zainteresowania sąsiadów i mediów. W końcu w tradycyjnie katolickiej społeczności Cezarowa pojawili się przedstawiciele chrześcijańskiej wspólnoty protestanckiej. Ubrani i żyjący według bardzo surowych reguł, bez zdobyczy cywilizacji, bez żadnych udogodnień. Planowali założyć zbór i nauczać. To im nie wyszło. Rodziny amiszów wyjechały. Pozostał tylko Jakub i Anita oraz ich dzieci, których zresztą w ciągu mijających lat przybywało.
– Nie jesteśmy amiszami – podkreśla Jakub Martin po wyjściu z jednej z kolejnych rozpraw sądowych. – Uważam się za chrześcijanina. My nie pasujemy do żadnych szuflad. Żyjemy po Bożemu.
Kim więc są? Martin to wysoki, postawny mężczyzna z przystrzyżoną brodą. W nieco przykrótkich, ciemnych spodniach na szelkach wygląda egzotycznie. Anita w długiej do ziemi spódnicy, bluzce i ciasno zawiązanej chustce, spod której nie widać włosów. Mocno zarumieniona twarz oznacza, że jest zdenerwowana. To już kolejna ich sprawa przed wymiarem sprawiedliwości. Nie mają adwokata, ale Martin wydaje się być dobrze obeznany z przepisami polskiego prawa. Kiedy pytam, która to już ich sprawa sądowa, odpowiada: - Dziesiąta, a może było ich więcej. Mam już dosyć. Albo zapłacą za zniszczenie mi spokoju, za zniesławianie... zadośćuczynienie.  Chodzi mi o spokój. Nie tędy droga. Rok temu skończyliśmy parę spraw. Potem założył dwie nowe, ta jest trzecia. Dla mnie to bzdury. Kiedy przegrał, wnosił apelację, a ja jestem przekonany, że wygram. Prawo jest jasne.

Sąsiedzi

Jerzy Rozalski wiekowo mógłby być ojcem Jakuba. Ma 70 lat.  W 1982 roku przeszedł na rentę inwalidzką i szukał miejsca dla siebie. Jak sam mówi, jako urzędnik PKP niewiele potrafił zrobić, więc zajął się hodowlą pszczół. Ostatecznie w Cezarowie kupił letni dom i tam latem zamieszkiwał. Martinów poznał, kiedy przyjechali do Cezarowa i zostali tu sami, gdyż zerwali więzy ze swoim zborem. Jakub jako dobry stolarz pomagał sąsiadowi w stolarce przy domu. – Był to 1998 rok. To oni przyszli wówczas do mnie, mówiąc, że w gminie sprzedają 1,34 ha ziemi i czy ja nie mógłbym jej dla nich kupić – tłumaczy pan Jerzy. – Miałem robić jako „słup”, bo oni jako obcokrajowcy ziemi u nas kupić nie mogli.  Martin dał mi 4 tys. zł na przetarg, na ziemię o przeznaczeniu rolniczym, który był w gminie. Kupiłem. Dużo wówczas rozmawialiśmy na tematy teologiczne. On chciał tu stworzyć zbór.
Wówczas stosunki sąsiedzkie były bardzo dobre. – Byliśmy tu na zasadzie wspólnoty międzynarodowej – wspomina pan Jerzy. – On mi pomagał, karczował ziemię – ja mu płaciłem. O amiszach miałem wówczas jak najlepsze zdanie. Wiedziałem, że wyrzekają się bogactwa, ale nie ciężkiej pracy. Bardzo im wierzyłem. Spotkałem, wydawało mi się, fantastycznych ludzi i myślałem, że Pana Boga za nogi chwyciłem.

Rozalski poszedł nawet tak daleko, że zawarł z Martinami umowę notarialną w 2005 roku, udzielając im pełnomocnictwa. Napisano tam, że gdyby on, Rozalski i jego żona, zmarli, wówczas Martinowie mogą przenieść na siebie własność ziemi, którą Rozalski kupił w Cezarowie z myślą o Martinie. Gdyby jednak nie zmarli, dopiero w grudniu 2010 roku, zgodnie z umową przedwstępną, miało nastąpić przeniesienie tej własności.  Po scaleniu gruntów i zmierzeniu przez geodetę, pasek ziemi powiększył się nawet
z 1,34 ha do wielkości 1,4 ha. – Po scaleniu Jakub zyskał więc kosztem mojej ziemi 6 tys. metrów – wyjaśnia senior Rozalski – a ja to podpisałem. To był mój błąd. O tym pełnomocnictwie dla Martinów  na wypadek naszej śmierci nawet dzieciom nie powiedziałem.
I stało się. Rozalscy przecież nie zmarli, ale Martinowie wykorzystali ten zapis i na podstawie posiadanego pełnomocnictwa, bez powiadomienia Rozalskich, przenieśli z wpisem do ksiąg wieczystych prawo własności do ziemi w Cezarowie na siebie.
(...)

Całość w papierowym wydaniu "TS"
Komentarze (7)

Komentarz został dodany

Twój komentarz będzie widoczny dopiero po zatwierdzeniu przez administratora

Dodanie komentarza wiąże się z akceptacją regulaminu

  • najstarsze

  • najnowsze

  • popularne

Klauzula informacyjna
Szanowny Użytkowniku

Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” zaktualizowała swoją Politykę Prywatności. Portal tygodniksiedlecki.com używa cookies (ciasteczek), aby zapewnić jak najlepszą obsługę naszej strony internetowej. Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” i jej Zaufani Partnerzy używają plików cookies, aby wyświetlać swoim użytkownikom najbardziej dopasowane do nich oferty i reklamy. Korzystanie z naszego serwisu oznacza to, że nie masz nic przeciwko otrzymywaniu wszystkich plików cookies z naszej strony internetowej, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Można zmienić ustawienia w przeglądarce tak, aby nie pobierała ona ciasteczek.