Ile piłkarskich transmisji obejrzałem w życiu? Kilkaset, tysiąc, kilka tysięcy? A ile pamiętam z tych widowisk? Jeśli powiem, że nic – nie skłamię. Nic nie pamiętam. Nic. Żadnego meczu nie pamiętam; z kilku, a i tak z tych najdawniejszych, może wspomnę jakieś skrawki, co bardziej niepoczytalne zagrania, jakieś rozstrzygające bramki, jakieś szalone szarże prawą stroną boiska. Nic więcej.
Einmal ist keinmal, mówią Niemcy. Mają rację: jeden raz się nie liczy. Jak coś zdarzyło się raz, to tak jakby nie zdarzyło się wcale. Kto ogląda powtórki rozgrywek, kiedy zna już wynik? Pasjonaci, maniacy, piłkarscy fanatycy. Reszta jest zapomnieniem. No chyba, że przyjdzie duży deszcz. Wtedy mamy niezapomniane wrażenia. Kto wie, czy odwołany mecz z Anglią – Stadion Narodowy, wtorek, 16 października 2012 roku, godz. 21.00 – nie był najlepszym widowiskiem stworzonym za sprawą polskiej reprezentacji. Był spektaklem pełnym emocji, zmiennych nastrojów, w następnych dniach żywo komentowanym oraz głęboko zapadającym w pamięć. Wypełniony wodą stadion w Warszawie można porównać tylko z jednym – zalanym stadionem w Monachium, gdzie w 1974 r. rozegrano półfinał Mistrzostwa Świata Polska – Niemcy (0:1). W Warszawie meczu nie rozegrano. Ale wieść o widowisku i tak poszła w świat. To był ten mecz, którego – pewien jestem – nie zapomnę.
Euro 2012 może nie było dla nas imprezą idealną. Może zajęliśmy ostatnie miejsce w najsłabszej grupie. Może niepotrzebnie szarpnęliśmy się na stadion z dachem, skoro raz jest (z Grecją) za gorąco, a innym razem (z Anglią) nas zalewa. Może faktycznie dwa miliardy, wydane na stadion z dachem, którego nie można rozłożyć w trakcie deszczu, to sporo... Ale nic to, nic to, Baśka... 16 października byliśmy świadkami niezapomnianego widowiska, którego następnego dnia nie był w stanie przyćmić nawet remis z Anglią. Tysiące kibiców na trybunach (oraz miliony przed telewizorami) są wdzięczne, że mogły to zobaczyć. Wiadomość, o tym, że wśród bohaterów Basenu Narodowego był nasz krajan – jak pisano: spod Siedlec (a dokładniej z Łosic) – przyjąłem z satysfakcją i zadowoleniem. To, że bohater przyleciał na mecz aż z Londynu, potwierdza niestety smutną prawdę, iż kraj nasz opuszczają w poszukiwaniu chleba jednostki najbardziej rzutkie (ta foczka!) i pomysłowe, umiejące sobie radzić w najbardziej nawet beznadziejnych sytuacjach. Radosne pląsy po zalanej murawie zakończone efektownym poślizgiem, spektakularne wyścigi z ochroniarzami – to wszystko nie mogło pozostać niedostrzeżone. Warto było wydać 2 miliardy, by koniec końców, zobaczyć na Narodowym prawdziwie polskie widowisko. Najdroższy jest dach, który można rozsunąć, ale nie w czasie deszczu. Najlepsza jest murawa, która się do meczu w deszczu nie nadaje. Najpiękniejszy jest mecz, którego nie było.