W sobotę Borowy Duch zarządził manewry. Na naszą zresztą, wyraźną i od lat ponawianą prośbę. Skoro świt (tak gdzieś przed 11 już było) stawiliśmy się na miejscu zbiórki w Gręzówce. Aby od razu nie rzucać się na głęboką wodę, czyli w środek Jaty, wstępną zaprawę przeszliśmy w klimatyzowanej sali konferencyjnej supernowoczesnej miejscowej firmy. Stamtąd pokrzepieni i w dobrych nastrojach ruszyliśmy na cmentarz. Tak nam akurat marszruta wypadła.
Z kompasem na szyi i mapą w dłoni poczułem się wiecznie młody jak Pan Samochodzik (starsza młodzież dobrze zna tego bohatera, młodsi niech sobie wyguglują). Miałem nadzieję, że spotka nas przygoda na miarę „Wakacji z duchami” czy choćby „Podróży za jeden uśmiech”. Wiele się nie pomyliłem.