Urodził się w Siedlcach. Był poddanym brytyjskiego króla Jerzego VI, pracował w Argentynie, od kilkudziesięciu lat mieszka w Kalifornii. Anatoliusz Mieczysław Skwara to honorowy gość V zjazdu absolwentów i nauczycieli siedleckiego „Elektryka”.
Pan Anatoliusz Skwara w towarzystwie Krystyny Więcławek, dyrektor „Elektryka”.
Urodził się w Siedlcach. Był poddanym brytyjskiego króla Jerzego VI, pracował w Argentynie, od kilkudziesięciu lat mieszka w Kalifornii. Anatoliusz Mieczysław Skwara to honorowy gość V zjazdu absolwentów i nauczycieli siedleckiego „Elektryka”.
Anatoliusz Skwara skończył ówczesną siedlecką Szkołę Rzemieślniczo-Przemysłową siedemdziesiąt osiem lat temu, w 1935 roku. Dziejowa zawierucha rzuciła go do Lidy (obecnie na Białorusi), a potem do Rumunii, Francji, Anglii, Argentyny i USA . A wszystko zaczęło się w Siedlcach.
Nos Kościuszki
Pan Anatoliusz Skwara doskonale pamięta wszystkie zdarzenia i daty sprzed wielu lat. Wspominając siedlecką szkołę, mówi o najdrobniejszych szczegółach, które ciągle są żywe w jego pamięci. I ciągle budzą emocje, skłaniają do wzruszeń i zadumy.
– To była jedna z najlepszych szkół w całym ówczesnym województwie, a wcześniej także w guberni siedleckiej – podkreśla. – Dyrektorem był Aleksander Jankowski, a moim instruktorem podczas zajęć w warsztatach Henryk Szymański. Pamiętam, jak wykonywałem pod jego kierunkiem metalowy portret Tadeusza Kościuszki. A że naczelnik miał długi nos, to zabrakło nam metalu... Ten nos trzeba było potem dorabiać. Bo w tamtych latach nie było pojęcia fuszerka. Siedlecka szkoła Rzemieślniczo- Przemysłowa dała mi naprawdę dobre wykształcenie, które nieraz pomagało mi w poukładaniu sobie życia.
A nie było ono proste. Kiedy pan Anatoliusz skończył szkołę, nie mógł znaleźć pracy. Dorywczo, razem z dziadkiem, zajmował się szalowaniem domów. Cały czas marzył o wojsku. Miał jednak tylko 17 lat. Dopiero kiedy uzyskał pełnoletność, zrealizował swe zamiary. Trafił do 35. Pułku Lotnictwa w Lidzie. Zajmował się tam obsługą słynnych samolotów „Karaś” – lekkich bombowców polskiej produkcji. W 1938 roku skończył szkołę podoficerską, a w rok później był już instruktorem w swoim pułku. W maju 1939 roku przeniesiono go do szkoły lotniczej w Warszawie, na elitarny kurs mechaników przyrządów pokładowych. Kursu nie skończył. 26 sierpnia otrzymał rozkaz powrotu do Lidy.
– Wtedy wszystkie samoloty były już w gotowości bojowej i stały na polowym lotnisku – wspomina. – Odczuwało się już zbliżającą się wojnę. W moim pułku utworzono specjalną drużynę, która miała się zająć odbiorem angielskich samolotów z Rumunii. Trafiłem do tej drużyny, ale nie zdążyliśmy ze swoją ważną misją. Przed granicą rumuńską zatrzymaliśmy się w jakimś majątku. A 17 września dowiedzieliśmy się, że wkroczyli bolszewicy... Wtedy dowódca zwolnił nas z przysięgi wojskowej. Mieliśmy wybór: zostać w kraju albo przekroczyć granicę rumuńską. Prawie wszyscy wybrali to drugie. Ja przeszedłem na drugą stronę w Czerniawcach.
Poddany Jerzego VI
Tak właśnie pan Anatoliusz rozstał się z ojczyzną. Wtedy nawet nie przypuszczał, że ta rozłąka potrwa kilkadziesiąt lat.(...)
Więcej w papierowym i e-wydaniu "TS" (nr 37)
najstarsze
najnowsze
popularne