Od cmentarza w listopadowym mroku znacznie większe wrażenie – uwierzcie mi – robi cmentarz kwietniowy, spowity obłokiem świeżej zieleni drzew i z trawą jasną jak murawa stadionu. Cmentarz zobaczony w czasach, kiedy każdy listek, każde źdźbło trawy rwie się do swojego kruchego życia.
Arnhem nie mieliśmy w planach. Ale kiedy zjechaliśmy z autostrady (w Holandii co najciekawsze leży na uboczu), droga jakoś sama nas poprowadziła. Na tablicy za bramą był napis w trzech językach, w tym po polsku: „Na cmentarzu tym spoczywa 1754 alianckich żołnierzy, marynarzy i lotników, którzy oddali swoje życie podczas działań wojennych w rejonie Arnhem, w okresie wrzesień 1944 - kwiecień 1945. Zginęli, walcząc z niemieckim okupantem o wyzwolenie Holandii. Większość z nich we wrześniu 1944 roku brała udział w Bitwie o Arnhem, będącej częścią Operacji Market Garden”. To ci, którym – mówiąc językiem Hollywood - kazano wybrać się „o jeden most za daleko”.