Kiedy ma się dwa, trzy lata, najlepiej widać to, co jest niżej. Pamiętam więc... wysokie schody. Wydawały się ogromne. Kiedy się na nie wchodziło (powolutku, noga za nogą, trzymając się mocno matczynej ręki) z góry, między deskami, widziało się ludzi, którzy zostali w dole. Chustki na głowach, berety, kapelusze, czupryny, łysiny. W tamtych, płaskich, parterowych czasach był to zajmujący widok. Ryzykowny czas wspinania się po drzewach miał dopiero nadejść. Było, jak to na targu, ciasno i gwarno.
Ludzie, gdy spoglądało się na nich ze schodów albo tej rampy, która była na górze, kręcili się w tę w i tamtą, szli, potrącali się, zatrzymywali się, szurali butami. Całkiem cicho nigdy w hali nie było. Szmer i gwar wypełniały ją już od drzwi.