Marzenia pana Marcina

Węgrów

2016-07-30 05:44:56 liczba odsłon: 12132
Marcin Molski fot. MK

Marcin Molski fot. MK

Marcin Molski. Rocznik 1981. Pochodzi z Sadownego. Z wykształcenia pedagog. Obecnie pracownik Urzędu Marszałkowskiego w Warszawie. Radny gminy Sadowne. Od urodzenia nie ma rąk i nóg. Porusza się na wózku elektrycznym. Potrzebuje nowego. Ale wózek, o którym marzy, kosztuje 45 tys. zł. Zbiera na niego na portalu zrzutka.pl.

Naszpikowany elektroniką, z podnoszonym siedzeniem i o dalekim zasięgu – to wymarzony wózek Marcina Molskiego. Takim wózkiem bez ładowania akumulatorów można przejechać blisko 60 km, a to dużo.

– Umożliwiłby mi zaplanowanie działań na kilka dni, tak żeby kończyły się np. w piątek – mówi pan Marcin. – Wtedy podłączam wózek wieczorem i w sobotę rano mogę się znowu na nim poruszać.

Ładowanie trwa często 12 godzin i w tym czasie człowiek jest uziemiony. Nie może poruszać się samodzielnie. W takiej sytuacji pozostaje tylko liczyć na to, że ktoś popcha zwykły wózek. Ważne jest też dobre zawieszenie, które amortyzuje nierówności, i wygodny fotel. Starego sprzętu nie opłaca się remontować, koszty są wysokie, a podczas naprawy przez 2-3 tygodnie pozostaje siedzenie w czterech ścianach.

– Zorientowałem się, że Powiatowe Centra Pomocy Rodzinie pomagają finansowo przy zakupie, ale są to niewielkie kwoty. Na dodatek łatwiej zdobyć je tym, którzy nie są zatrudnieni. Trudno zrezygnować z życia zawodowego, by mieć wózek – podkreśla.

ZA DZIEWCZYNĄ

Po ukończeniu pedagogiki opiekuńczo- wychowawczej w ówczesnej Akademii Podlaskiej w Siedlcach, M. Molski pracował w ośrodku pomocy społecznej, a później w Gminnym Ośrodku Kultury w Sadownem. Jak przyznaje, do Warszawy poszedł za dziewczyną. Mieszka tam już pół roku i jest mu dobrze. W Urzędzie Marszałkowskim zajmuje się wprowadzaniem pism do elektronicznego obiegu dokumentów i współprowadzi infolinię urzędu.

– Od pierwszych dni praca nie sprawiała mi problemu. Robię coś, co się przydaje ludziom. Ci, którzy dzwonią, pytają o różne kwestie. Fajnie jest komuś coś podpowiedzieć. Daje to satysfakcję – podkreśla.

A dlaczego został radnym? Bo wie, do kogo w gminie trzeba uderzyć. Bo ma możliwość pomóc ludziom. Startując w wyborach nie spodziewał się, że otrzyma ponad połowę głosów w swoim okręgu. Efekty jego pracy w radzie to winda przy banku, przystanek, być może będzie to też chodnik na jednej z ulic w Sadownem. Mimo że mieszka w Warszawie, stawia się na sesje, w miarę możliwości na posiedzenia komisji, jest w Sadownem co weekend. Ludzie wiedzą, kiedy i gdzie go znaleźć. Zapewne będzie to jego pierwsza i ostatnia kadencja, ponieważ nie chce poświęcać życia prywatnego i dążenia do szczęścia.

WEWNĘTRZNY SPOKOJ

Mówi, że należy do ludzi, którzy potrafią sobie poradzić. Żyje dość aktywnie, ma wielu znajomych i przyjaciół. Pomagają mu.

– Ludzi da się kochać, wielu jest wspaniałych – podkreśla.

Nigdy nie stronił od nowinek technologicznych, nowych znajomości. Wyrazistą cechą jego osobowości jest specyficzne poczucie humoru, które nie zawsze wszyscy rozumieją. Śmiejąc się, opowiada o sobie tak:

– Rodzice nie zamykali mnie w domu, pozwalali bawić się z innymi dziećmi, grać w piłkę. Byłem świetnie zapowiadającym się bramkarzem. Niestety moją karierę zniweczył nikczemny wzrost.

Uważa, że państwo nie zawsze dokłada starań, by pomóc osobom niepełnosprawnym. Renta socjalna to za mało, by się utrzymać, a ci, którzy pobierają rentę i chcą pracować, mogą zarobić tylko określoną kwotę. Człowiekowi, który chce być ważną częścią społeczności, żyć, ubrać się, spędzać czas poza domem, sama renta nie wystarczy. Przyznaje, że momentów zwątpienia było sporo.

– Bardzo trudno było, gdy na studiach zepsuł mi się wózek. Straszne kłopoty z jego naprawą, z pieniędzmi. Ale wszystko przeszedłem. Trudne doświadczenia często wzmacniają, pozwalają patrzeć na świat z innej perspektywy. Przeżycia trzeba kolekcjonować. Piękne dają radość, trudne – umiejętność przewidzenia różnych sytuacji, hart ducha. Często, a stwierdzam to z przykrością, osoby niepełnosprawne przegrywają wiele w swojej głowie – zaznacza.

Wewnętrzny spokój, poczucie stabilizacji daje mu świadomość, że ma pracę, zarabia, porusza się na wózku samodzielnie. To daje też energię, by zajmować się rzeczami mniej przyziemnymi. Wie, że może się rozwijać, szukać nowych wyzwań.

NIEZBĘDNE MINIMUM

Do poniedziałku 25 lipca 270 osób dorzuciło się do jego skarbonki (zrzutka.pl/wplata-na-elektrycznywozek- inwalidzki). Jest już w niej 15 tys. zł, czyli 33% potrzebnej kwoty. Wpłaty wynoszą od kilku do kilkuset złotych. Zrzutka kończy się za 36 dni.

– Nie jestem żebrakiem. Zdaję sobie sprawę, że ten, kto czuje potrzebę, to pomoże. Być może znajdzie się ktoś, kto zadzwoni i powie: Słuchaj, chłopie, jestem w stanie ci pomóc. Żyję też taką nadzieją. Wózek to jest niezbędne minimum, ale żeby żyć normalnie, potrzebuję protez bionicznych rąk i nóg. Wiem, że to wykracza poza zakres jakiejkolwiek zrzutki, kosztują kilkaset tysięcy złotych. Ale może kiedyś się uda – mówi Marcin.

Komentarze (6)

Komentarz został dodany

Twój komentarz będzie widoczny dopiero po zatwierdzeniu przez administratora

Dodanie komentarza wiąże się z akceptacją regulaminu

  • najstarsze

  • najnowsze

  • popularne

Klauzula informacyjna
Szanowny Użytkowniku

Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” zaktualizowała swoją Politykę Prywatności. Portal tygodniksiedlecki.com używa cookies (ciasteczek), aby zapewnić jak najlepszą obsługę naszej strony internetowej. Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” i jej Zaufani Partnerzy używają plików cookies, aby wyświetlać swoim użytkownikom najbardziej dopasowane do nich oferty i reklamy. Korzystanie z naszego serwisu oznacza to, że nie masz nic przeciwko otrzymywaniu wszystkich plików cookies z naszej strony internetowej, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Można zmienić ustawienia w przeglądarce tak, aby nie pobierała ona ciasteczek.