Oj doktor, nie przejmuj się. Alleluja i do przodu!

Lubelskie

Aneta Abramowicz-Oleszczuk 2016-12-30 15:52:42 liczba odsłon: 24429
Riad Haidar, fot. archiwum prywatne

Riad Haidar, fot. archiwum prywatne

- Dla mnie praca to religia. Dzieci to religia i moja rodzina to religia. Taki jestem. Z Riadem Haidarem – pediatrą, neonatologiem II stopnia, twórcą i ordynatorem oddziału neonatologii im. Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Białej Podlaskiej, szefem bialskiego sztabu WOŚP, radnym Sejmiku Województwa Lubelskiego o Syrii, rodzinie i wcześniakach...

...rozmawia Aneta Abramowicz-Oleszczuk.

Od 43 lat mieszka w Polsce, a od 1989 r. ma polskie obywatelstwo. Ukończył w rodzinnym Suejdzie szkołę średnią oraz uzyskał licencjat z fizyki i matematyki. Jest absolwentem Akademii Medycznej w Lublinie. Na UMCS ukończył studia podyplomowe: zarządzanie służbą zdrowia, zarządzanie projektami europejskimi i prawo w Unii Europejskiej. Odznaczony Krzyżami Zasługi, przez 3 kolejnych prezydentów RP: Aleksandra Kwaśniewskiego, Lecha Kaczyńskiego i Bronisława Komorowskiego za działalność na rzecz społeczności lokalnej oraz służby zdrowia.

Riad Haidar – człowiek niezwykły

Był dzieckiem chorowitym. I ambitnym. Do tego stopnia, że koledzy ze szkoły nazywali go kujonem. Zaczął się więc intensywnie uczyć matematyki i fizyki, bo kujonem z przedmiotów ścisłych nie każdy jednak być potrafi. Riad Haidar. Obywatel polski urodzony w Syrii.

- Jest pan jedyny z rodziny, który przyjechał do Polski?

- Tak. W Syrii mieszkają moja mama, która ma 85 lat i bardzo dobrze się trzyma, bracia, siostry i ich potomstwo. Nikt więcej nie chce tu przyjechać pomimo ciężkiej sytuacji, jaka jest teraz w Syrii. Nie chcą uciec. Walczą z życiem codziennym. Ich szczęście, że mieszkają w górach, a tam zawsze jest ciężko dotrzeć najeźdźcy. Mówiłem mamie: „Mamo, możesz przecież do mnie przyjechać”. A ona na to: „Starych drzew się nie przesadza”. Mój brat z kolei pyta mnie: „A czy Polacy w czasie II wojny światowej wszyscy wyemigrowali? Nie wszyscy. I z nami jest tak samo”. Dlatego jest mi czasami ciężko. Ta polska demagogia, że wszyscy chcą się tutaj dostać do raju.

- A Syryjczycy nie?

- Tamci ludzie chcą po prostu ratować swoje życie. Uważam, że dobroć nakazuje, żeby udzielić pomocy tym, którzy uciekają z dziećmi przed bombardowaniami. Zgadzam się, że nie możemy otwierać granicy dla byle kogo. Ale też nie zamykajmy jej w imię tego, że wszyscy są terrorystami. To nieprawda. Wie pani, kto walczy w Syrii? Walczą najeźdźcy, najemnicy z krajów muzułmańskich, dużo Czeczenów. Jeden z przywódców państwa islamskiego jest Czeczeńcem. Życzyłbym wszystkim, żeby mieli w sobie tyle tolerancji, co Syryjczycy. Kobiety w Syrii pracują, są ministrami. Jedna była premierem i doradcą prezydenta. Chodzą z odkrytą twarzą i bez chusty. Mam takie zdjęcie mamy jeszcze z 1956 r. Teraz jest w Syrii wybór między dżumą a cholerą. Jeżeli mam wybrać mniejsze zło, to jest nim aktualny prezydent, niestety poparty przez Iran i Rosję. Aż mi się serce kraje, jak słyszę o: gwałtach, porwaniach, handlu żywym towarem i handlu narządami ludzkimi. Świat idzie w bardzo złym kierunku. Quo vadis wszyscy, nie tylko Polska? Quo vadis świat? Gdzie my idziemy? Do zagłady całego świata? To są tematy, na które można książki pisać.

- Napisze pan książkę?

- Noszę się z zamiarem napisania książki. Dużo w życiu przeszedłem. Na razie zbieram te moje myśli i historie. Jestem szczęśliwy, że jestem. Że mam taką rodzinę, jaką mam. Że mam pracę, jaką mam. Że żyję w społeczeństwie, które mnie zaakceptowało. Damy radę, oby tylko zdrowie pozwoliło. W 2006 r. zostałem lekarzem niezwykłym. Teraz dostałem certyfikat: zaufanie pacjenta. Mój telefon na okrągło dzwoni. Nie odrzucam tych połączeń. Skończymy rozmowę i zaraz będę oddzwaniał do tych ludzi.

- Czemu pan wybrał akurat Polskę?

- Przez przypadek. Bardzo mi się podobała nazwa „Lublin”. Czytałem o nim, mieszkając w Suejdzie. W I Rzeczypospolitej Lublin był miastem królewskim. Wybrałem więc studia na Akademii Medycznej w Lublinie. Ożeniłem się z moją pierwszą, studencką miłością. Irena* też jest lekarzem, kierownikiem zakładu radiologii w Międzyrzecu Podlaskim.

- Nie chcieliście pracować w jednym szpitalu?

- Pracowaliśmy razem, ale pewne nieporozumienie między nią a jej ówczesnym przełożonym spowodowało, że przez 17 lat jeździła do Międzyrzeca. Tam ją nie tylko cenią. Tam ją kochają, bo to jest człowiek dusza. Kiedy przyjeżdżam do domu, to czuję bijące od niej ciepło. Jestem jak orzeł. Lubię działać, walczyć. Nawet poszarpać skrzydła podczas lotu, ale zawsze wracam do gniazda. Moja małżonka od 1 stycznia 2017 r. będzie się zajmowała diagnostyką onkologiczną i radioterapią w szpitalu w Białej Podlaskiej.

- Macie trójkę dzieci...

- Bliźniaków Kamila** i Emila*** oraz młodszego – Ramiego. O jednym synu jest głośno, o drugim też, a o trzecim – nie. Jestem z nich wszystkich bardzo dumny. Wychowałem ich, znam ich. Wiem, że dla potrzebującego pomocy mają serce na dłoni. Że szanują drugiego człowieka. Żyjemy w okropnych czasach. Ten, kto ma teraz dobre serce, musi mieć twardą d... Dlatego synowie dostają czasem po głowie. Ale pewnych cech charakteru człowiek nie zmieni. A dobro, jakie wyświadczyliśmy innym, wraca do nas. Nawet nie podwójnie, ale potrójnie.

- Bliźniacy udzielają się w Polskiej Akcji Humanitarnej i w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy...

- Cieszę się z tego bardzo. Jak mają jakąś możliwość finansową, są hojni w stosunku do potrzebujących. Wie pani, nie ma człowieka, który by w życiu nie popełnił błędu. Błąd jest niedobry wtedy, kiedy go dostrzegasz i nie naprawiasz. I nie wyciągasz wniosków. Jestem dumny i z moich synów, i z moich trzech wnuczek (bliźniaczki Oliwia i Wiktoria oraz Rania – przy. Ana). Czwarte jest w brzuchu. Jego rodzice nie zdradzili nam jeszcze, jaką ma płeć. Oczekujemy ich teraz na Święta.

- Jak spędzacie Święta?

- Zawsze wszyscy razem. To już tradycja. Wigilia musi być w domu. Zdarzyło się raz tylko, że jeden z synów był na Wigilii poza domem. Do tej pory to pamięta, bo to nie było to, czego chciał. Jest już więc ustalone z partnerkami synów: nie ma dyskusji na temat Świąt. W Wigilię i Wielką Sobotę są zawsze u nas. Oni lubią do nas przyjeżdżać. Traktujemy ich jak partnerów. Chłopaki mają swoje życie, ale gdy mają kłopoty, zawsze staram się im jakoś pomóc, bo na własnej skórze niejednego doświadczyłem. Ojojojoj, ile to razy dostałem od życia. Czasami jest to przykre, ale mam też satysfakcję, bo społeczeństwo jest po mojej stronie. Dlatego chyba zostanę w tej Białej do końca życia.

- Jest pan mieszkańcem powiatu łosickiego...

- Udzielam się tam społecznie. Brałem udział w różnych festynach. Tam ludzie byli bardzo skłóceni. Gdy wspólnie z Kołem Gospodyń Wiejskich zrobiliśmy Wigilię zjednoczeniową dla całej mojej wioski – przyszli. Ludzie, którzy nie rozmawiali ze sobą naście lat, przy tym opłatku podali sobie rękę i teraz normalnie ze sobą żyją.

- Pana imię w języku arabskim oznacza...

- Rajski ogród. Cieszę się bardzo, że mam takie imię. Stolica Arabii Saudyjskiej też nazywa się Rijad. W Polsce niektórzy ochrzcili mnie: Ryszard. Powiedziałem: „Dobra, mogę być Rychu”.

- Pana najmłodszy syn i wnuczka też mają arabskie imiona...

- Rami to w języku arabskim strzelec wyborowy. Skończył arabistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Rania znaczy: na wysokościach. Ma takie samo imię jak królowa Jordanii.

- Ma pan jeszcze chrześniaka, Riada...

- To szczególna historia. Mówi dużo. O uporze doktora, o tym, że nie wolno tracić nadziei, że trzeba walczyć do końca i nie patrzyć, i nie słuchać, co dokoła ciebie mówią. Nie ma przypadku beznadziejnego. I nie ma problemu, którego nie można rozwiązać w taki czy inny sposób. Grunt to dać z siebie wszystko. Bo jeżeli człowiek dał z siebie wszystko i udało się, to jest satysfakcja. Jeżeli udało się i jest tak sobie, bo ktoś potraktował to lekką ręką, to też chwała, że... ten drugi człowiek żyje. Ale patrzyć na przypadek i go nawet nie dotknąć, tylko mówić, że jest beznadziejny, to nie ja... Rodzice dali temu chłopcu na drugie imię Riad w dowód wdzięczności. Był dzieckiem donoszonym. Poród zaczął się nagle. Zaczęło odklejać się łożysko. Kobieta rodziła w kałużach krwi. Dziecko też było wykrwawione. Reanimowałem je ponad 45 minut.

- Czemu pan wybrał neonatologię?

- Zawsze marzyłem o medycynie interwencyjnej, a nie zachowawczej. Miałem być kardiochirurgiem. Nie udało się z mojego powodu. Śp. mój ojciec mówił: pediatria jest dobra. Praca z dziećmi to przyjemność. Skończyłem więc tę pediatrię. I zacząłem specjalizować się w anestezjologii pod kątem intensywnej terapii dziecięcej. Wylądowałem na neonatologii. Gdy pracowałem za granicą, zobaczyłem, jak wyglądają oddziały neonatologii i pomyślałem: czemu czegoś takiego nie może być w Białej Podlaskiej? Mówią o nas Polska B. Trudno – niech mówią, ale niech ta Polska B będzie dla kogoś Polską A.

- Jak to się stało, że Jurek Owsiak pomógł akurat panu?

- Spodobał się mu mój akcent.

- Bardzo pomógł kierowanemu przez pana oddziałowi...

- 90% sprzętu, jaki mamy na oddziale, dostaliśmy od Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Kosztował ponad 3 mln zł. Nie stoi bezużyteczny. Jurek Owsiak pomógł nam tak dużo, bo wie, że ten sprzęt był bardzo potrzebny i jest dobrze wykorzystywany. Służy dzieciom nie tylko z naszego regionu, ale też z dalszej okolicy, np. z Siedlec. Prof. dr hab. Ewa Helwich, pediatra, neonatolog, Konsultant Krajowy w dziedzinie Neonatologii, która niedawno odwiedziła nasz oddział, zapytała mnie: „Panie doktorze, jak pan to robi?”. Pomyślałem: skoro konsultant krajowy, sława neonatologii tak mówi, to znaczy: dobrze robisz człowieku! O sukcesie naszego oddziału, zakwalifikowanego do trzeciego elitarnego, najwyższego stopnia referencyjności, jaki posiadają kliniki, decyduje jednak nie tylko sprzęt, ale i świetnie wykształcony personel.

- Pamięta pan dzieci, które były na pana oddziale?

- Pamiętam. I to nie jedno. Ale najbardziej tkwi w mojej pamięci Kacper. Nazwiska nie mogę podać. Gdy się urodził, miał 390 gram. W takiej nędzy się urodził w sensie stanu i rozwoju, że... Ale pomimo to widać było, że to dziecko chce żyć. Daliśmy mu szansę. Nie byłem upoważniony do odebrania mu życia, ani do skrócenia mu tej szansy. Nie jestem też Duchem Świętym, który wie, jak to się skończy.

- Czytałam w internecie wpis matki, której 600-gramowy synek żył 4 dni. Ta kobieta nie ma żalu, że dziecko zmarło. Napisała, że do końca życia będzie panu wdzięczna za te 4 dni...

- Sam tak uważam i nauczyłem tego mój zespół, że trzeba człowieka traktować z godnością. Z wielkim szacunkiem, zaangażowaniem i empatią. I trzeba dawać z siebie wszystko, nie oczekując nic w zamian. Niektórzy pytają: co ja z tego będę miał? Nigdy nie stawiam sobie tego pytania. Nic nie będę z tego miał. Ale będę miał satysfakcję, że np. pani wyszukała w internecie taką opinię o mnie. To miłe i sympatyczne. Ale miło i sympatycznie jest też, gdy ktoś pisze o mnie źle albo wypowie się źle i nie mówi mi tego w twarz. Gdy ktoś mnie krytykuje poza plecami, to też jest dobre. Bo świadczy o mojej silnej osobowości i o tym, że ten ktoś boi się mi to w twarz powiedzieć. Jeżeli jest tchórzem, to już jego sprawa. Wie pani, moje wyniki w wyborach świadczą o tym, że ludzie jednak cenią w człowieku to, co robi, a nie to, do czego należy, w czym chodzi i co je. Nie znam czegoś takiego, że ktoś coś knuje pod nogami. Dziwi mnie tylko, że 80-90 proc. polskiego społeczeństwa jest wierzące. Bo wiara to jest: rób tak człowieku, żeby tobie było miło i nie życz drugiemu tego, co tobie niemiłe. Dla mnie praca to religia. Dzieci to religia i moja rodzina to religia. Taki jestem.

- Mawia pan, że ciąża jest jak wojna. Wszyscy wiedzą, jak się zaczyna, ale nikt nie wie, jak się skończy.

- Bo to jest prawda. Ciąża i wojna mają podobny charakter. Bardzo często ciąża przebiega normalnie. Człowiek zastanawia się nawet, czemu ta kobieta nie rodzi w domu, bo teraz są modne porody domowe. I na ostatnim zakręcie, w ostatnich sekundach coś się chrzani. Dziecko rodzi się w stanie bardzo ciężkim. Niezależnie od wagi, niezależnie od tygodni.

- Pana najmniejszy, uratowany pacjent...

- Urodził się na przełomie 23. i 24. tygodnia ciąży. Ważył 480 gram.

- Kiedy można zacząć kangurować wcześniaki?

- Gdy ważą co najmniej 800 gram. Są kangurowane przez oboje rodziców. Przytulanie dzieci skóra do skóry pomaga im szybciej przybierać na wadze.

- Ile musi ważyć wcześniak, żeby mógł zostać wypisany do domu?

- Ustawowo to 2,5 kg. Ale wie pani, człowiek jest obiektywny. I jest człowiekiem. Nasza rola polega na tym, żeby nauczyć matkę pielęgnować dziecko. Kobieta, dla której nasz pacjent jest nieraz pierwszym dzieckiem, często nic o pielęgnacji wcześniaka nie wie. Nawet lekarzowi, który na co dzień pracuje z takimi pacjentami, zdarza się czasem nie ogarniać sytuacji. Jeżeli personel jest zadowolony z postępów matki w opiece nad dzieckiem, jeżeli warunki rodzinne i socjalno-bytowe są dobre, rodzice są rozsądni, a dziecku nic nie dolega, tylko ma przybrać na wadze, to trzymamy je do 2 kg. Potem szczepimy je przeciw gruźlicy, wykonujemy tzw. czynności medyczne i wypisujemy do domu. Pamiętam Faustynkę, którą wypisałem do domu, gdy ważyła 1.300 g. Dziewczyna ma teraz 15 lat. Jest wysportowana i rozwinięta. Oczywiście chodziłem wtedy do niej do domu przez kilka tygodni i sprawdzałem, co u nich słychać.

- Pana pacjenci bardzo często są nie tylko pierwszym, ale i jedynym potomkiem swoich rodziców...

- Albo dzieckiem ostatniej szansy...

- Mogą mieć słabszy wzrok, słuch i układ oddechowy... Jakie są dla nich rokowania?

- Ok. 80% wcześniaków rozwija się całkowicie prawidłowo. Tłumaczę rodzicom, że każde dziecko to dar. Mówię nawet, że przecież darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Dziecko to prezent albo dar. Od Pana Boga albo od życia. Każdy niech mówi, jak chce. I jako prezent lub dar trzeba je traktować. Ciągle mówię: proszę państwa, jeżeli jesteście zdolni walczyć z Bogiem, to proszę bardzo. Ja tego nie potrafię. To nie jest moja rola. Obojętnie, jaki by człowiek nie był ideologicznie, musi być religijny na swój sposób. Nie ma na świecie religii, która namawiałaby do złego. To ludzie – pod wpływem innych ludzi lub okoliczności życiowych – postępują źle.

- Często rodzą się wcześniaki?

- W tym roku do 17 listopada urodziło się u nas 222 wcześniaków. Na dzień dzisiejszy mamy ich około 240. Dzieci urodzonych poniżej 28. tygodnia ciąży było 15. Większość urodziła się poniżej 37. tygodnia ciąży. Dzieci wentylowanych na respiratorze było ponad 50%.

- Jakie mają szanse na przeżycie?

- Niektórzy już są w domu. Mikołaj, który urodził się na przełomie 25. i 26. tygodnia ciąży z masą ciała 700 gram. 17 listopada, w Światowym Dniu Wcześniaka, został wypisany ze szpitala. Szczęśliwy, radosny i uśmiechnięty od ucha do ucha.

Tego dnia zorganizowaliśmy na oddziale kinderbal dla naszych byłych pacjentów. Dzieci bardzo fajnie się zachowały. Aż miło było popatrzeć. Życie to są momenty. Każdy człowiek myśli, że wykonał pewne czynności i one odeszły gdzieś do niebytu. A to nieprawda. Nigdy w życiu nie zapomnę kardiochirurga, prof. Antoniego Dziatkowiaka, który mnie operował. Miała być operacja 3-godzinna, a trwała 8 godzin. Na otwartym sercu. Profesor razem ze swoim zespołem dał mi drugie życie. Życie to są kroki, które się podejmuje w stosunku do siebie i do innych. Znajomy proboszcz zawsze do mnie mówi: „Oj doktor, nie przejmuj się. Alleluja i do przodu!”. I tak jakoś żyjemy.

- Czy to prawda, że wcześniaki mogą ważyć 6 kg?

- Tak. Często są dzieci, które przychodzą na świat w 33., 35. czy 37. tygodniu ciąży i ważą nawet 6000 gram. Wszystko zależy od tego, czy matka choruje na choroby metaboliczne, czy hormonalne. Niektóre kobiety nie zdają sobie jeszcze sprawy ze szkód, jakie mogą wyrządzić swojemu przyszłemu potomstwu. Mylne jest przekonanie, że 25 gram alkoholu to jest nic. To jest wystarczająco dużo, żeby uszkodzić płód. Papierosy. Żywienie. Tryb życia. Sytuacja bytowa. Komfort psychiczny – to wszystko ma znaczenie. I edukacja. Co się stanie, jak będę miesiączkowała? Co się stanie, jak nie będę? A dlaczego? Kiedy? Ktoś nazwał tę edukację seksualną. Nazwijmy ją: „Jak normalnie żyć i planować w sobie życie?”.

- Będziecie ją praktykować w bialskim szpitalu?

- Mam nadzieję. Rozmawiałem z dyrektorem mojego szpitala. Mamy zamiar rozszerzyć naszą neonatologię. Chcemy stworzyć opiekę nad matką i dzieckiem. Ma obejmować szkolenie przyszłych matek, szkołę rodzenia, wizyty patronażowe po porodzie, a nawet opiekę nad kobietą jeszcze przed planowaną ciążą. Zastanawiam się, jak to zrobić.

- Jak jest teraz?

- Teraz matki nie mogą narzekać, że mamy gorsze warunki niż inne szpitale. Nie mogą jednak być w jednej sali ze swoim dzieckiem. Każde dziecko, wymagające naszej interwencji medycznej, ma godne warunki. Na salach nie ma zagęszczenia. Matka może siedzieć przy dziecku od rana do północy. Później idzie odpocząć do szpitalnego hotelu. Płaci w nim tylko za pościel. Taka kobieta jest wypoczęta i jest blisko swojego dziecka.

- Podobno kiedyś narodziny każdego dziecka na pana oddziale „oznajmiał” grający ptaszek.

- Wrócimy do tego zwyczaju. Chcę też wprowadzić muzykoterapię na salach dla wcześniaków. Maluchy świetnie reagują na muzykę.

- Już teraz dostają ośmiorniczki...

- Od czerwca ręcznie robione ośmiorniczkami przytulają na oddziale nasze wcześniaki. Zanim jednak maluch dostanie taką ośmiorniczkę, najpierw jego mama przez 24 godziny nosi ją przy sobie tak, żeby przytulanka przeszła jej zapachem.

Oddział ordynatora Haidara liczy 45 łóżeczek. Ma: kardiomonitory, nowoczesne obrotowe inkubatory, inkubator transportowy z Infant Flow (urządzenie do ratowania oddechu u noworodków), respiratory do sztucznej wentylacji, respirator transportowy, ultrasonografy, analizatory do oznaczania gazów i elektrolitów, aparaturę do wczesnego wykrywania wad słuchu, aparat rentgenowski dla potrzeb bloku operacyjnego, pompy infuzyjne, wiertarkę laryngologiczną i lampy do fototerapii. Ordynator podzielił się częścią sprzętu z innymi oddziałami.  

__________

* dr Irena Janina Krzych-Haidar została odznaczona przez prezydenta RP, Aleksandra Kwaśniewskiego Brązowym Krzyżem Zasługi za działalność na rzecz społeczności lokalnej

** Kamil Haidar – politolog i europeista, wokalista i autor tekstów Lyon Shepard; ambasador PAH

*** Emil Haidar – specjalista w zakresie handlu zagranicznego; ambasador PAH

Komentarze (12)

Komentarz został dodany

Twój komentarz będzie widoczny dopiero po zatwierdzeniu przez administratora

Dodanie komentarza wiąże się z akceptacją regulaminu

  • najstarsze

  • najnowsze

  • popularne

Klauzula informacyjna
Szanowny Użytkowniku

Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” zaktualizowała swoją Politykę Prywatności. Portal tygodniksiedlecki.com używa cookies (ciasteczek), aby zapewnić jak najlepszą obsługę naszej strony internetowej. Wydawnicza Spółdzielnia Pracy „Stopka” i jej Zaufani Partnerzy używają plików cookies, aby wyświetlać swoim użytkownikom najbardziej dopasowane do nich oferty i reklamy. Korzystanie z naszego serwisu oznacza to, że nie masz nic przeciwko otrzymywaniu wszystkich plików cookies z naszej strony internetowej, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Można zmienić ustawienia w przeglądarce tak, aby nie pobierała ona ciasteczek.