O tym, że pierwsza próba in vitro nie powiodła się, Ewa dowiedziała się w Wigilię rano.
fot. J. Mazurek
O tym, że pierwsza próba in vitro nie powiodła się, Ewa dowiedziała się w Wigilię rano.
– Wszystkim się udało, tylko nie pani – powiedział przez telefon lekarz, mając na myśli pacjentki, które tego dnia również podchodziły do próby. Przepłakała całe święta, ale nie poddała się. Nie chciała czekać. W następnym miesiącu znowu się nie udało. Ula urodziła się po ostatnim transferze zarodków. A później jeszcze Hania i Zosia.
Dom Ewy i Łukasza tętni teraz życiem, chociaż jeszcze kilka lat temu na dzieci nie mieli szans. W tej chwili in vitro to dla nich odległa przeszłość. Przed dziećmi nie ukrywają, skąd się wzięły. – Nie mamy problemu z tłumaczeniem, skąd się biorą dzieci – śmieje się Łukasz. – Na pewno będziemy się z tym gimnastykować mniej niż rodzice, którzy muszą wytłumaczyć naturalny sposób poczęcia.
IN VITRO ALBO MODLITWA
Szanse na zajście w ciążę przekreślił Ewie źle wykonany zabieg medyczny. Mogła dziękować, że uratowano jej życie, ale o naturalnym poczęciu kazano jej zapomnieć. Lekarz wspomniał co prawda, że może modlić się o ciążę, ale pomóc mógł jej tylko cud. – A ja nie chciałam się modlić, bo miałam już 30 lat i nie było na co czekać. Modlić mogłam się o szóste czy siódme dziecko, ale nie o pierwsze.
najstarsze
najnowsze
popularne