Dawid Półrolniczak, fot. J. Mazurek
„Niebieskie źdźbła” to debiutancki tom wierszy Dawida Półrolniczaka. Spisana na ostatniej stronie okładki lista literackich zatrudnień autora imponuje, zwłaszcza jak na człowieka młodego, swoją obszernością. Wiersze pod względem
artystycznym bez zarzutu, wcale nie debiutanckie, dojrzałe, ciekawe, oryginalne, bez słabszych
momentów czy poetyckich kiksów.
Tom „Niebieskie źdźbła” otwiera „Przedsłowie” Sławomira Sobieraja. I z tym jest niestety pewien problem. Gdyby „Przedsłowie” ukazało się w piśmie literackim jako recenzja, komentarz, byłoby tylko głosem w dyskusji. Jako wstęp do lektury nabiera znamion obowiązującej wykładni. I choć zapewne opublikowano je za zgodą poety, moim zdaniem, wiersze Dawida Półrolniczaka mogłyby się bez tej podpórki obejść.
Ho, ho, ho…
Sobieraj ustawia Dawida Półrolniczaka w opozycji do poetów pokolenia „brulionu”, którzy, jego zdaniem, przyzwyczaili czytelników do „nonszalanckich wynurzeń, epatujących banalnością, zbrutalizowaną powszedniością oraz lekceważeniem reguł językowej i stylistycznej organizacji wypowiedzi literackiej.” Brulionowcom Marcinowi Świetlickiemu i Jackowi Podsiadle przeciwstawia debiutujących w XXI wieku młodych poetów, którzy „pragną bardziej jednoznacznie wypowiadać się w kwestiach egzystencji współczesnego człowieka, rezygnując z płytkiej poetyki buntu i naturalistycznego obrazowania na rzecz głębszego >umetafizycznionego< oglądu.” Kontestowanie dokonań poprzedników to stały element literackiej gry. Jeśli jednak chce się dowodzić, że wiersze Dawida Półrolniczaka są staranniej językowo i stylistycznie zorganizowane niż utwory Marcina Świetlickiego i Jacka Podsiadły, to… twierdzić można. Aby udowodnić tę tezę, trzeba poczekać na następny tom Dawida Półrolniczaka.
Źdźbła i podróż
Sławomir Sobieraj w „Przedsłowiu” skoncentrował się na „źdźbłach”: „Tytułowe źdźbła to w semantycznym aspekcie łodygi lub liście traw i zbóż, rzeczowników niepoliczalnych oznaczających większą całość. (…) Motywy źdźbła i trawy występują w utworach Dawida Półrolniczaka kilkakrotnie, najczęściej w sensie metaforycznym np.: „źdźbło poranka” („u Sama i Alice”), „północ zawisła białym sękiem nad fosforycznością źdźbeł” („preria w nocy”). W wierszu „ognisko” trawa ewokuje przywołane wcześniej biblijne znaczenie – przemijalności i powtarzalności ludzkiej egzystencji jednostkowej (….)”.
„Źdźbła” są oczywiście ważne, bo tytułowe. Tematem debiutanckiego tom Dawida Półrolniczaka jest jednak co innego - podróż. Podróż, będąca jednocześnie wędrówką dosłowną - podróżą przez Amerykę, oraz podróżą duchową, metafizyczną. Kolejne wiersze tomu to kartki z tej wyprawy, jej poetycka dokumentacja, niekiedy bardzo drobiazgowa. Zaczyna się od „kartki” (jeszcze w mieszkaniu, na stole) i prowadzi przez „drzwi”, „schody”, „ulicę”, „taxi”, „metro”. Bohater wydostaje się z metropolii i z grupą przyjaciół czy znajomych wyrusza samochodem na amerykańską prowincję. To szczególny moment: „(…) wszystko zaczęło nas cieszyć jak gdybyśmy się / właśnie narodzili /bez przeszłości i pochodzenia / wolni”.
Kolejne etapy podróży, to „road 45”, „farmy”, „u Sama i Alice”. O ile w miejskim tłumie bohater - podmiot liryczny - wypowiadał się w pierwszej osobie liczby pojedynczej, to na prowincji, pozostając w niewielkiej grupie ludzi, przeważnie używa liczby mnogiej, coraz częściej mówi nie „ja”, lecz „my”. Jakby mówił w imieniu swoich współtowarzyszy.
Zmienia się też charakter podróży. Nasz bohater nie pokonuje już miejskiej czy pozamiejskiej przestrzeni, nie połyka kilometrów czy mil. Będąc na miejscu (u Sama i Alice, w pubie, pod klonem, czy przy ognisku), podróżuje w przeszłość, do zaginionego indiańskiego świata, w gwiezdne przestrzenie kosmosu, wreszcie w głąb siebie.
Tylko patrzeć
Jeśli podróż jest zasadniczą treścią tomu, to głównym sposobem doświadczania tej podróży jest zmysł wzroku. „Niebieskie źdźbła” to poetycka opowieść o postrzeganiu, widzeniu świata. „Widzę i opisuję…” – pisał Mickiewicz. Autor „Niebieskich źdźbeł” może śmiało te słowa powtórzyć. Wystarczy policzyć, ile razy w tomie pojawia się rzeczownik „oczy” lub jego synonimy, jak często występują czasowniki, określające postrzeganie: „mój wzrok”, „brwi”, „powieka”, „dostrzegłem”, „moje spojrzenie”, „moja czujna tęczówka”, „wzrok”, „zobaczyłem”, „źrenice”, „pejzaż przesypywał się pod moimi powiekami”, „czekające oczy Sama”, „wpatrzeni”, „dostrzegliśmy”, „patrząc przez pęknięty pryzmat”, „spoglądamy”, „powieki tańczą taniec deszczu”, „woda wypija sen spod naszych powiek” i znowu „powieki” „źrenice”...
I tak niemal w każdym wierszu, obsesyjnie. Najważniejszym zmysłem jest wzrok. Zaczyna się od widzenia, dopiero później następuje myśl, refleksja. Bramą duszy są oczy. Chwytają one świat łapczywie, chłoną kolory, szczegóły, oceniają go i wartościują. Końcowy fragment wiersza „dawne szlaki” nie pozostawia wątpliwości:
„(…) jedyne co możemy zrobić to usiąść na
obudzonej trawie i łagodnie spoglądać
na migotania tamtych spojrzeń i słów
tylko patrzeć na spokojne falowanie
mgławic i słoneczne strużki wypływające
spod powiek źdźbeł”
najstarsze
najnowsze
popularne