Przez lata grał drugie skrzypce. A potem wyprowadził ludzi na ulicę. Z Grzegorzem Orzełowskim, laureatem Złotych Skrzydeł „Tygodnika Siedleckiego” rozmawia Mariola Zaczyńska.
Grzegorz Orzełowski (fot. Aga Król)
Przez lata grał drugie skrzypce. A potem wyprowadził ludzi na ulicę. Z Grzegorzem Orzełowskim, laureatem Złotych Skrzydeł „Tygodnika Siedleckiego” rozmawia Mariola Zaczyńska.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że dopiero jako prezes ARMS Grzegorz Orzełowski dał się odkryć... Wcześniej był mężem Iwony Orzełowskiej, światowej sławy choreografki...
– A jeszcze wcześniej bratem Mariusza Orzełowskiego...
Przepraszam, że się śmieję, ale to mnie rozłożyło na łopatki!
– Nigdy nie zapomnę, jak pani Alicja Siwkiewicz przedstawiała kapelę „Chodowiaków”, w której obaj graliśmy: to jest Mariusz Orzełowski – akordeon, i jego brat klarnet... Życie mnie dobrze przygotowało do grania drugich skrzypiec.
Te drugie skrzypce cały czas widzę: gdy dyrektor CKiS Andrzej Meżerycki chorował, to Grzegorz Orzełowski kierował ośrodkiem z tylnego siedzenia. Potem przez pięć lat szefowania gabinetowi prezydenta Siedlec dbał pan o jego wizerunek. I to był najlepszy wizerunkowo czas dla miasta i samego prezydenta. To także czas najlepszej kampanii promującej miasto w całej jego historii!
– Chodzi o hasła reklamowe?
„Siedlce to miasto ekstazy, przyjazne trawie i pedałowaniu, przeciwne spacerom”. Genialne! Słyszałam, że jeden ze speców piaru tylko westchnął z zazdro- ścią: Nie wiem, co bierze ten wasz człowiek, ale chcę wziąć to samo!
– Ta kampania odbyła się pięć lat temu, a jeszcze niedawno o niej mówiono, co mnie mile zaskoczyło. Na konferencję na temat promocji Mazowsza przyjechała znana pani profesor z SGH i nagle pokazała to hasło, jako przykład nowoczesnej i pomysłowej promocji, o której co roku dyskutuje z kolejnymi rocznikami studentów.