Najgorszy jest strach. Że to już koniec. Że trzeba stanąć ze śmiercią twarzą w twarz, mimo że nie jesteśmy gotowi na to spotkanie.
fot. Aga Król
Najgorszy jest strach. Że to już koniec. Że trzeba stanąć ze śmiercią twarzą w twarz, mimo że nie jesteśmy gotowi na to spotkanie.
W niedużym budynku przy ul. Bema 22 w Siedlcach znajdują się zarówno Zakład Opiekuńczo-Leczniczy (ZOL), jak i Hospicjum stacjonarne. Mieszkańcy Siedlec i okolic nazywają je jednak potocznie: hospicjum. Albo... umieralnia.
Uważa się, że podróż do hospicjum, to podróż z biletem w jedną stronę. A to nieprawda. Zarówno z ZOL-u, jak i z hospicjum można wrócić do domu. W lepszym stanie zdrowia, niż się do nich trafiło. Zwłaszcza jeśli choruje się na schorzenie inne niż nowotworowe.
– Mamy rehabilitantkę, która ćwiczy np. z osobami po operacji tętniaka. Efekty jej pracy są czasem naprawdę imponujące – przyznaje pani Justyna, która jest psychologiem w ZOL-u i w hospicjum.
Oddziałowa Beata Plińska w hospicjum pracuje od 2009 r. Uczestniczy w przyjmowaniu pacjentów. Rozmawia z rodzinami, zbiera wywiad rodzinny. Rozmowom często towarzyszą emocje.
– Rodziny są zdenerwowane, zrozpaczone, że oddają swoich bliskich do hospicjum. Musimy rozładować tę atmosferę już przy przyjęciu, a potem stworzyć warunki, by pacjenci czuli się jak w domu. Zapewniamy też opiekę po śmierci bliskiej osoby. Rodziny naszych zmarłych odwiedzają nas, wpadają do nas na kawkę, póki jest odczuwalny syndrom pustego gniazda. Później troszeczkę odżywają. Wracają do pracy zawodowej, ale w dalszym ciągu o nas pamiętają i odwiedzają od czasu do czasu – przyznaje.
Powody oddania pacjenta do hospicjum są bardzo różne.
najstarsze
najnowsze
popularne