Zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci pacjentki usłyszał właściciel siedleckiej kliniki medycyny niekonwencjonalnej.
fot. Aga Król
Zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci pacjentki usłyszał właściciel siedleckiej kliniki medycyny niekonwencjonalnej.
Przyjeżdżała z mężem do Siedlec przez wiele miesięcy. Oboje leczyli się u „doktora”, trzymając w dłoniach metalowe rurki. Ona miała raka piersi, ale zrezygnowała z leczenia onkologicznego...
Pani Lidia i jej mąż Marcin niemal równocześnie dowiedzieli się, że chorują. Ona na nowotwór piersi, u niego zdiagnozowano guza nerki. Był sierpień 2017 toku. Pan Marcin miał umówiony zabieg w szpitalu, ale kiedy od znajomego usłyszał o „lekarzu” z Siedlec, który leczy wiele chorób, postanowił pojechać na konsultację.
– Podczas pierwszej konsultacji „doktor” powiedział im, że nie mają nowotworów – mówi siostra Lidii. – Że ona ma jedynie przewlekłą boreliozę, a on włosień spiralny otorbiony na nerce. Przekonywał: Dajcie spokój z tym rakiem. Siostrę wręcz wyśmiał: Pani nie ma żadnego raka. Przekonał ją w ciągu godziny, żeby nie podejmowała leczenia onkologicznego, a szwagra, żeby zrezygnował z zaplanowanej na ten tydzień operacji usunięcia nerki. Oboje za jego namową nie podjęli leczenia. Ja też na początku byłam pod wrażeniem tego człowieka, miał sporą wiedzę medyczną. Też do niego jeździłam. W poczekalni spotykaliśmy ludzi z całego kraju. Wszyscy mówili do niego „panie doktorze”, a on chodził w białym fartuchu i nie prostował, że nie jest lekarzem.
Małżonkowie planowali leczyć się u „doktora” z Siedlec przez 2-3 miesiące, a potem zrobić standardowe badania, by sprawdzić efekty.
– Niestety, siostra niemalże sekciarsko zafascynowała się „doktorem”, i ani po 3, ani po 6, ani po 12 miesiącach nie chciała zrobić żadnych badań. Ufała mu bezgranicznie. Istotnie, po pierwszych wizytach w Siedlcach czuła się dobrze. On jej mówił,
że guz zmniejsza się, że wszystko idzie w dobrą stronę. Wracała naładowana pozytywną energią.
Leczenie z rurką w ręce
najstarsze
najnowsze
popularne