Sokołowski szpital „zgubił” pacjenta. Mężczyzna odnalazł się dopiero 3 dni później, po interwencji policji. Dziś placówka mówi o „nieporozumieniu” i przeciążeniu walką z pandemią.
Zdjęcie symboliczne. Fot. pyt
Sokołowski szpital „zgubił” pacjenta. Mężczyzna odnalazł się dopiero 3 dni później, po interwencji policji. Dziś placówka mówi o „nieporozumieniu” i przeciążeniu walką z pandemią.
Opowiadając tę historię, pan Marek (imię bohatera zmienione), emeryt z Sokołowa Podlaskiego, kilka razy
powtarza: – Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać.
WYSZEDŁ DAWNO TEMU
Jak mówi, ta historia zaczęła się w piątek, 12 marca. 61-letni szwagier z Kosowa Lackiego od 2 miesięcy mieszkał z panem Markiem i jego żoną, czyli swoją siostrą, ponieważ niedawno wrócił ze szpitala. Tego dnia miał silne bóle brzucha i biegunkę. Pogotowie zawiozło go na Oddział Wewnętrzny szpitala w Sokołowie.
– Po 4 dniach zadzwoniliśmy, bo interesowało nas, jak się czuje. Jak zwykle podaliśmy jego imię i nazwisko.
Pani doktor odpowiedziała, że właśnie jest wypisywany. Na pytanie, dlaczego tak szybko, odpowiedziała: „On tu nie przyjechał na wczasy”. Chciała też wiedzieć, czy go odbierzemy. Odpowiedzieliśmy, że tak – relacjonuje mężczyzna.
Około 14.00 pan Marek dotarł do szpitala i zgłosił w informacji, po kogo przyjechał. Kazano mu czekać.
– Czekałem ponad godzinę, ale szwagier się nie pojawił – opowiada, nie kryjąc emocji. – Kiedy pracownica informacji znowu zadzwoniła na oddział, usłyszała, że wyszedł już dawno temu. Jak dodała jej rozmówczyni (choć nie wiem, czy sama pani doktor), prawdopodobnie pojechał do Kosowa.
Sokołowianin, pełen najgorszych podejrzeń, sprawdził okolice szpitala. Nigdzie nie widział szwagra. Wrócił do swojego mieszkania, ale tam też go nie było.
– Nie odbierał telefonu, więc postanowiłem pojechać do jego domu. Był zamknięty. Przeraziliśmy się, bo noce były wtedy zimne i baliśmy się, że zamarzł gdzieś po drodze. Do głowy przychodziły nam same czarne scenariusze – opowiada.
najstarsze
najnowsze
popularne